Przy
omawianiu w szkole fragmentów „Fausta” Wolfganga von Goethego zostałam
zachęcona przez moją panią od polskiego do przeczytania całości. Opowiedziała
nam o niezwykłych przygodach jakie spotykają głównego bohatera w dalszej części
dramatu, jednak nie wspomniała o trudnym języku, licznych nawiązaniach do
kultury oraz nieułatwiającej formie. Nie wiedząc do końca na co się porywam
zabrałam się za lekturę. Nawet udało mi się przez nią przebrnąć, inaczej nie
mogę tego nazwać.
Dla
niewtajemniczonych jest to historia wszechstronnego uczonego, którego cała
nauka zawiodła. Czuję, że niczego więcej nie dowie się z ksiąg, dlatego chce
zaleźć odpowiedź w świecie metafizycznym i naturze. Tu wkracza Mefistofeles –
diabeł, który pomaga głównemu bohaterowi poznać świat, ale też znów poczuć szczęście.
„Cząstką tej dziedziny//co
zła wciąż pragnie, a dobry wciąż czyni.”
…
„Trwaj, chwilo,
jakie jesteś piękna”
Myślę,
że na początku warto zaznaczyć rok wydania „Fausta”, ponieważ wpłynie to pewnie
na obraz mojego wpisu. Księżaka Goethego została wypuszczona do druku w 1790
roku, dlatego logicznie patrząc język jakim się w tamtym czasie posługiwano z
pewnością był zupełnie inny. Jednak, ja żyję w XXI w. i patrzę na to dzieło jak
na coś na czym czas mocno odcisną swoje piętno.
We wstępie
wspomniałam też o ważnej roli jaką odgrywa kultura. Myślę, że gdyby nie przypisy,
to już kompletnie nic nie wyniosłabym z tej lektury. Naprawdę w wielu momentach
mnie ratowały. Może nie powinnam o tym wspominać, bo wychodzi na to, że nie
jestem wykształcona kulturalnie
:-)). Ale co tam, mam dopiero 17 lat, jeszcze cały życie mam na poznanie
najważniejszych dziedzictw. Poza tym jesteśmy tutaj, żeby porozmawiać o tym jak
zmieniają się standardy w czytelnictwie na przestrzeni lat i jak bardzo inne
książki są w tym momencie wydawane.
Co więcej, pisałam też o formie – w końcu jest to dramat.
Przyznam, że kiedyś miałam problem z tym rodzajem. Jednak myślałam, że po
spotkaniu z Shakespearem dramat mi już nie straszny, aż pojawił się „Faust”.
Możliwe też, że gdzieś mnie przytłoczyła jego objętość. Mimo to jest coś co
bardzo podziwiam w tym dziele. Czyli umiejętności Goethego, po prostu niezwykła
zdolność do pisania sensownej historii, która właściwie cała jest rymowana.
Co by tu jeszcze ponarzekać. Zabójcza ilość bohaterów,
czasem nawet z każdą stroną pojawiało się przynajmniej dwóch nowych bohaterów.
Wracając
do głównego problemu. Powiem tak, pomysł na historię po prostu genialny,
zdecydowanie innowacyjny. Gdyby nie moje wcześniejsze spotkanie z „Mistrzem i
Małgorzatą” Bułhakowa, to nie czytałam czegoś o diable i tak dalej… nie chcę
się tu za bardzo rozwodzić o podobieństwach. Ponieważ pomyślałam, że jak
skończmy omawiać „MiM” oraz porównamy na lekcji obie książki, to mogłabym też
poruszyć ten temat na blogu. Po prostu zaintrygowało mnie to, szczególnie
patrząc na ilość podobieństw. Znowu odbiegłam od tematu… Myślę, że jakby zrobić
nowszą wersję, prostszym językiem napisaną, to może „Faust” nie straszyłby aż
tak bardzo i więcej osób by po niego sięgało. Szczególnie, że jak widać sama
dałam się nabrać na ciekawie zapowiedziane przygody uczonego. SPOJLERY!! – bo
kto by nie chciał podróżować w czasie i to jeszcze z samym diabłem, przeżywając
„imprezy nie z tej Ziemi” :-)), albo przynajmniej o tym czytać. Ogólnie „Faust”
dzieli się na dwie części – pierwsza z nich jest poświęcona wprowadzeniu i
Małgorzacie, a właśnie ta druga podróżom. Część pierwsza jest o wiele
przyjemniejsza, nie sprawia tyle kłopotów ze zrozumieniem. Z kolei kolejna jest
straszna. Język i ci nieszczęśni bohaterowie tak utrudniają czytanie, że
niestety prawie nic nie pamiętam z przygód bohatera. Co gorsza, gdyby nie streszczenie,
to nie wiedziałabym jak się kończy historia Fausta.
Nie wiem czy cokolwiek wynieśliście z tych moich przemyśleń i czy na pewno wyjaśniłam wszystko wystarczająco jasno. Jednak nie chciałam pisać takiej zwyczajnej recenzji, bo wiedziałam, że nie będzie ona fair. Chciałam też poruszyć temat, który mnie zainteresował i przedstawić swoje spostrzeżenia. Podsumowując – „Faust” jest bardzo ciekawą książką, na pewno jest to ciekawy pomysł, ale XVIII-wieczny język trochę zniszczył potencjał tej historii, a może to czas nie był dla niej łaskawy.
Język jakim jest pisana książka zdecydowanie wpływa na jej odbiór, niestety archaizmy potrafią znacznie utrudnić czytanie, co jest straszne, bo tyle dobrych książek zostało dawno napisanych i ciężko się nimi cieszyć
OdpowiedzUsuńDzięki! Przypomniałaś mi o istnieniu słowa "archaizmy". Dobrze, że przynajmniej część z tych dobrych, ale "starych" poznajemy z pomocą polonistów i możemy się nimi cieszyć
UsuńKrótko mówiąc: ramotka
OdpowiedzUsuńNie do końca jest to ramotka. Na pewno jest przestarzały, ale nie do końca pozbawiony wartości, chociaż nie wszyscy tak jak ja, podpisaliby pakt z diabłem. Z drugiej strony diabeł może być tylko metaforą. Mimo wszystko teraz po ulicach też chodzą Fausty, które chcą posiąść całą wiedzę. Pewnie trudne w to uwierzyć, ale nawet młodzi ludzie są rządni wiedzy
Usuń