17 grudnia 2020

„Król Lear” , William Shakespeare

     To już moje kolejne spotkanie z Shakespeare’m i ostatnie serii tragedia. Przynajmniej na ten moment tak myślę, ponieważ „Król Lear” jest ostatnim dramatem w tym wydaniu, które ja mam. Teraz poluje na komedie z tego samego wydawnictwa, żeby pasowały mi do kompletu.

Tytuł i autor: „Król Lear” , William Shakespeare

Gatunek: tragedia

Ilość stron: 174

Data: 30.11. - 10.12.2020 r.

ISBN 978-83-08-06203-6

Wydawnictwo: Literackie

Moja ocena: 8 gwiazdek.

(Okej, nie wiem, co się stało z jakością tego zdjęcia ;(()

          „Król Lear” jest oparty na legendzie o Llyrze, mitycznym królu Brytanii, który mając trzy córki podejmuje szczególną decyzję co do tego, jak podzielić między nie posiadany majątek. Sposób, który wybiera oraz decyzja, jaką podejmuje, są dowodem, że sędziwość i mądrość niekoniecznie idą w parze. William jak zawsze buduje bardzo ciekawy portret psychologiczny głównego bohatera, ale nie zapomina przy tym o innych. Często wskazuje przy tym wady społeczeństwa, dosyć niepokojące jest to, że prawdy, które autor tworzy są uniwersale i nadal aktualne.

          Przyznam, że za bardzo nie wiem jak ugryźć tę recenzję, ponieważ boję się, że cokolwiek napiszę zdradzę za dużo treści. Możliwe, że niestety będą tu tylko same fakty. Nie przepadam za pisaniem w ten sposób, ale co mogę zrobić jak nie mam jak podać przykładów.

Mniej więcej do połowy książki podobały mi się wszystkie zabiegi, które Shakespeare wprodzał, jednak potem nabrałam wrażenia, że im było bliżej końca tym było gorzej. Każde kolejne sceny były coraz nudniejsze. Ostatni akt czytałam tylko, żeby poznać zakończenie, które w dodatku mnie rozczarowało. Niby wiem, że Shakespeare ma tendencje do kończenia sowich tragedii (w sumie sama nazwa na to wskazuje…) w jeden konkretny sposób, ale oczekiwałam czegoś innego.

          Moim ulubionych bohaterem, był błazen. Jego teksty były idealnie wymierzone w dumę króla. To w jaki sposób te uwagi i odpowiedzi były tworzone pokazywało kto tak naprawdę jest błaznem w tych dialogach.

          Ogólnie każda kolejna przestrzeń, która jest tworzona przez

Williama jest do siebie bardzo podobna. Zdaję sobie, że treść zazwyczaj dzieje się gdzieś w ponurej Szkocji (nie mówię o „Romeo i Julii”), ale oczywiście musi też być wielki zamek, deszczowa pogoda i burza w środku nocy. Tym bardziej mam teraz ogromną ochotę przeczytać jakąkolwiek komedię, żeby zobaczyć ich strukturę.

          Podsumowując, pokładałam w tym dziele o wiele większe nadzieję i po przeczytaniu zrozumiałam dlaczego nie jest o nim tak głośno jak o pozostałych. Mimo to jeśli ktoś lubi twórczość Shakespeare’a i nie ma co czytać, to może sięgnąć.

Początek: 5 gwiazdek

Fabuła: 4,5 gwiazdki

Koniec: 3 gwiazdki

 

Świat przedstawiony: 3,75 gwiazdek

Bohaterowie (wykreowanie):

główni: 4,5 gwiazdki

dalsi: 4 gwiazdki

Bohaterowie (przywiązanie):

główni: 3 gwiazdki

dalsi: 3,5 gwiazdki

 

Język: 4 gwiazdki

Sposób pisania: 5 gwiazdek

 

Końcowy wynik: 8 gwiazdek

13 grudnia 2020

"Kwiaty na poddaszu", wizualnie

          Ostatnio zamiast, tak jak zwykle, pisać o okładce akurat zrecenzowanej książki zaprosiłam Was na post z kategorii inne. Najprawdopodobniej tak to teraz będzie wyglądać (recenzja-inne-okładka). Wiem, że tak jak zawsze, zamiast przejść od razu do sedna, piszę swoje przemyślenia. Jednak jest to miejsce gdzie mogę wyrażać siebie, ale też tworzymy je razem i zależy mi na tym, żebyście wiedzieli co mi siedzi w głowie. Dlatego zawsze cieszą mnie komentarze z Waszą opinią.

          Dla przypomnienia, tydzień temu pojawiła się recenzja „Kwiatów na poddaszu”. Pierwsze spojrzenie na okładkę wywołało u mnie raczej nieprzyjemne emocje. Jakoś tanio wyglądała mi ta okładka. Chociaż już po przeczytaniu mój stosunek zmienił się przynajmniej trochę. Na pewno zrozumiałam zamysł tego wielkiego domu i jest to chyba największy atut tej okładki. Ten mrok potęguje uczucie tajemnicy skrywanej przed dziećmi z poddasza. Również odcienie fioletu symbolicznie nawiązują do sekretów.

          Bardzo dawno nie czytałam książki, która ma tytuły rozdziałów, na myśl przychodzą mi tylko te dla dzieci. Ogólnie fonty czcionki są nawet takie same w tytule, takiego dopasowania dawno nie widziałam.

          To co mnie najbardziej zastanawia to mały, dziwny rozmiar wydania. Nie jest ono ani kieszonkowe, ani pełnowymiarowe. Co niestety bardzo rzuca się w oczy gdy książka stoi na półce obok innych pozycji.

Przód okładki: 5 gwiazdek

Tył okładki: 4,5 gwiazdki


Dopasowanie tekstu: 5 gwiazdek

Ilustracje wewnątrz: brak

 

Całokształt: 3,5 gwiazdki

Suma: 4 gwiazdki

06 grudnia 2020

"Kwiaty na poddaszu", Virginia C. Andrews

          Ostatnio oprócz recenzji starałam się też poruszać istotne tematy na przykładzie z książki. W „Kwiatach na poddaszu” Virginii C. Andrews na pewno też powinnam znaleźć taki motyw, ale trochę nie mam ochoty na taki wpis, dlatego zostanę tylko przy ocenie. Oczywiście będę się starać wprowadzać też tą pogadankową część, bo zauważyłam, że przypadła Wam do gustu.

Tytuł i autor: „Kwiaty na poddaszu” Virginia C. Andrews

Gatunek: powieść

Ilość stron: 438

Data: 27. – 29.11.2020 r.

ISBN 978-83-8169-037-9

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Moja ocena: 7,75 gwiazdki.

"Kwiaty na poddaszu" to pierwsza część sagi rodziny Dollangangerów. Ta część opowiada o rodzeństwu zamkniętym na poddaszu wielkiego domu okrutnej i przesądnej babki. Chowają się tam na życzenie matki, która regularnie zapewnia ich, że izolacja potrwa tylko trochę. Rodzina robi to, żeby znów odziedziczyć wielką fortunę. Jednak gdy trudne do zniesienia dni zmieniają się w niekończące się miesiące i lata, Cathy, Chris, Cory i Carrie uświadamiają sobie, że zagracony świat poddasza może być jedynym, w jakim przyjdzie im żyć.
          Autorka z jednej strony ułatwia sobie zadanie tworząc świat na takiej małej przestrzeni, jednak przez to mógł stać się nudny i monotonny. Na szczęście Pani Andrews jakby to przewidywała nadrabiając przygodami i świętami jakie wymyślają Cathy i Chris na poddaszu. Co więcej są też sceny opisujące część z pozostałych pokoi z rezydencji. Właśnie te wydarzenia czynią tę historię niepowtarzalną. Uwagę też przyciągają problemy jakie są poruszane. Główną osią jest znęcanie się psychiczne i fizyczne babki na całej rodzinie Dollangangerów. Z czasem jednak okazuje się, że matka też kryje swoje tajemnice, które doprowadzają do zguby dzieci. Istotny jest fakt, że autorka zwraca uwagę na problem przejmowania cech z pokolenia na pokolenie i samolubność ludzi. To jak pieniądz rządzi światem i jak chęć posiadania majątku może źle wpłynąć na uczucia. Jednak Virginia C. Aderws w moich oczach zaplusowała najbardziej pisząc o pewnych problemach długiej izolacji. Nie byłam pewna czy autorka posunie się tak daleko opisując relację starszego rodzeństwa, ale nie zawiodłam się.

          Oczywiście nie mogło się obejść bez minusów. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy, to bardzo charakterystykowy opis postaci. Czytając, np. o matce czułam się jakbym czytała opis jakiegoś bohatera literackiego z wypracowania szkolnego. Moim zdaniem o wiele bardziej naturalnie jest gdy cechy bohaterów są wprowadzane powoli i nie wszystkie na raz. Co więcej bliźnięta były bardzo płaskie. Właściwe nic o nich nie wiemy i w cale się nie zmieniaj na przestrzeni tych paru lat. Na koniec jedyne do czego mogę się przyczepić, jako marudzenie i czyste czepialstwo, to imiona dzieci. Wszystkie zaczynają się na „C” i są bardzo podobne. Gdyby nie to, że przygotowywałam się do pisanie, to nie wiedziałabym już jak maja a imię. Chociaż wydaje mi się, że te imiona to jest specjalny zabieg pokazujący tradycje rodową.

Początek: 5 gwiazdek

Fabuła: 4,5 gwiazdki

Koniec: 5 gwiazdek

 

Świat przedstawiony: 4,5 gwiazdek

Bohaterowie (wykreowanie):

główni: 4,5 gwiazdek

dalsi: 3,5 gwiazdki

Bohaterowie (przywiązanie):

główni: 4 gwiazdki

dalsi: 3 gwiazdki

 

Język: 4,75 gwiazdki

Sposób pisania: 4,5 gwiazdki

 

Końcowy wynik: 7,75 gwiazdki

29 listopada 2020

Nominacje do Złotych Srok 2020

          Kiedyś, chyba jeszcze nawet przed wakacjami, wspominałam o pewnych planach, które wtedy trzymałam przed Wami w tajemnicy. Tak się cieszę, że w końcu mogę się z Wami tym podzielić. Wymyśliłam sobie, że w tym roku zrobię swoją galę Oscarów, ale będą to Złote Sroki ;-)). Wiem, wiem, jest dopiero listopad, ale chciałam Wam przedstawić też nominację do każdej kategorii. Zachęcając Was w ten sposób do „zabawy” ze mną. Jeśli czytaliście poniższe pozycje możecie napisywać w komentarzach, która Waszym zdaniem powinna wygrać. Od razu powiem też, że w drugiej połowie na moim Instagramie postaram się zrobić głosowanie, oczywiście z tymi samymi tytułami, chyba, że przybędzie ich też więcej. Muszę tylko do tego czasu rozkminić, jak zrobić tak, żeby na pewno zobaczyć, która książka wygrywa :-)).

          Tak jak w dziedzinie filmowej jest wiele kategorii, tak też u mnie będzie ich kilka. Jeszcze za nim przedstawię te, które wybrałam powinnam też wspomnieć, że przeprowadziłam już wstępną selekcję. Niestety okazuję się, że nie czytałam bardzo dużo książek, które by mi zapadły aż tak bardzo w pamięć, ale przynajmniej będzie o wiele łatwiej wybierać w grudniu :-)).

Najlepsza książka:

Jedyne co może się pojawić w takiej kategorii, to dwa światowe klasyki :-)). Jak dla mnie Szekspir jest mistrzem, porusza ważne problemy i tworzy portrety psychologiczne bohaterów. No po prostu majstersztyk, a w szczególności „Macbeth”. To jest po prostu cudo, o którym mogę mówić godzinami i rozpatrywać go pod każdymi możliwymi kątem.

Kolejnym wielki autorem jest Bułhakow i jego dzieło życia. To co dzieje się w „Mistrzu i Małgorzacie” to jest istna magia. Przyznam szczerze, że wątki z Piłatem trochę mnie wymęczyły, ale rozumiem ich istotę, więc i tak jestem pełna podziwu.

Najlepsza bohater/ka pierwszoplanowa:

W pierwszej chwili po przeczytaniu tej kategorii, pomyślałam o Jo z „Małych Kobietek”. (Moja przyjaciółka pewnie nie podziela mojego zdania :-)).)Potem sobie zdałam sprawę, że w najnowszym filmie na pewno jest główną bohaterką, a w książce nie koniecznie. Jednak i tak nominuję ją
z pozostałymi Małymi Kobietkami – każda z nich jest unikatowa i niepowtarzalna.

Drugim bohaterem też będzie postać, którą trudno określić jako grającą główne skrzypce. Jednak założeniem autorki pisząc „Króla z bliznami” było poświęcenie jej przezabawnemu Nikołajowi. Po prostu kocham tego bohaterka, nie dość, że jego żarty są zabawne, to jeszcze gdy sytuacja tego wymaga staje się na swój sposób poważny, a i tak zawsze musi coś „zepsuć”.

Najlepsza bohater/ka drugoplanowa:

Dwie bliskie osoby Alexowi z „Red White & Royal Blue” - June i Nora. Zawsze go wspierały i zachęcały do spotykania się wbrew protokołu z księciem Henrym. Po prostu były jego dobrymi przyjaciółkami, które chyba każdy z nas chciałby mieć.

Kolejna przyjaciółka głównej bohaterki, której można pozazdrościć, to Sagez „Geekerelli”. To jaki ta dziewczyna ma styl i gadane jest boskie. Tak naprawdę gdyby nie ona, to Elle wiele by straciła. No i jest to autorska postać w tym retellingu.

Najlepsza książka nieanglojęzycznego pisarza:

Jestem dumna z siebie i w sumie z pisarza też, bo udało mi się tu nominować Polaka, Pawła Sołtysa i jego magiczne „Mikrotyki”. Jest to książka zupełnie inna niż wszystkie, które do tej pory czytałam. Skłoniła mnie do wielu refleksji. Znalazłam w niej parę takich myśli i cytatów, które wzięłam sobie do serca. Jak zawsze więcej o pozycji, którą recenzowałam możecie znaleźć pod linkiem, który znajduje się pod tytułem ;-).

„Ukochane równanie profesora” Yoko Ogawy skłoniło mnie do wielu łez. Była to też książka „połknięta” prze ze mnie w jeden dzień, co chyba dowodzi, że zasługuje na miejsce w tym rankingu.

Najlepsze miejsce akcji (najlepiej wykreowany świat):

Powinnam tu wspomnieć o „Naszym ostatnim dniu” Adama Silvery. Dystopijna rzeczywistość, która może nawet w jakichś dziwnych okolicznościach będzie nas czekać zasługuje na nagrodę. To co moim zdaniem jest najistotniejsze, to fakt, że autor skorzystał z dostępowego już świata, ale przerobił go na swoje potrzeby.

„Król z bliznami” Leigh Bardugo jest już kolejną książko z całego Uniwersum. W tym roku przeczytałam je całe, więc raczej powinnam wspomnieć tutaj o książce, która wprowadza nas w ten świat. Jednak ten tytuł jest akurat moją ulubioną częścią z tego świata. Autorka oprócz wykreowania miejsca akcji, wymyśla też różne specjalizacje bohaterów, tworzy całą hierarchię i pojawiają się pojedyncze zdania w wymyślonym języku.

Najlepszy styl pisania:

Cóż na dzisiaj mogę dać tutaj tylko „Rękę na ścianie” Maureen Johanson. To w jaki sposób akcja książki została poprowadzona jest niesamowite. Czytając to miałam łzy w oczach. Nie umiem nawet powiedzieć czym one były wywołane. Niemal każdy szczegół był tak dopracowany, że mogłam sobie każdą sytuacje wyobrazić. Mam wrażenie, że za mało mówię o tej książce, a jest to cała trylogia. Postaram się kiedyś poświęcić jej trochę więcej czasu. Teraz też nie chcę się tutaj rozpisywać, bo nie ma to miejsca. Musicie mi po prostu uwierzyć na słowo.

Najlepsza komedia/romans/komedia romantyczna (wiem, że to są różne gatunki ;-)):

Oczywiście nie mogło tu zabraknąć „Współlokatorów”. Co tu więcej pisać, jest to po prostu przeurocza, trochę zabawna i momentami poruszająca ważne kwestie historia. Nie jest ani trochę przesłodzona.

Już ostatnią książką w tym zestawieniu będzie „Geekerella” po raz drugi. Może nie jest to tak dokładnie romans, ale musiałam ją tutaj dodać. W końcu głównym wątkiem jest historia miłosna.

          Jestem ciekawa jak wyglądał Wasz rok, ale na takie podsumowania będę czekać już bliżej końca 2020 r. Na koniec przypominam jeszcze tylko
o komentowaniu tego posta. Chciałabym, żebyście byli częścią tego bloga,
a skoro teraz się nadarzyła okazja do wyboru najlepszych książek, to warto.

12 listopada 2020

"Nasz ostatni dzień", wizualnie

          To co, po recenzji „Naszego ostatniego dnia” zabieram się za ocenę wizualną. Czy jest to ładna książka? Z pewnością, bardzo nawiązuje do fabuły. Jednak, czy jest najładniejszą okładką jaką widziałam? Noo, raczej nie.

          Po pierwsze na plus są kolory przewodnie. Bardzo lubię niebieski, ale tutaj też pasuje on do skojarzenia, które przychodzi nam po przeczytania tytułu. Jednak i tak to co uważam za największą zaletę, to poruszające cytaty przy każdej kolejnej części powieści oraz powtarzający się motyw miasta. Co więcej czytanie i wczuwanie się w dramatyczne zdarzanie ułatwiał zapis godziny nowym rozdziale.

          To co mnie się nie podoba, to biała plama, przypominająca zamieć śnieżną :-)), wychodząca nagle z chodnika z tytułu. Oprócz tego, oczywiście coś na co zwróciłabym uwagę tylko ja :-I, czyli ciemniejszy kolor skrzydełek, niż całej okładki.

Przód okładki: 4,5 gwiazdki

Tył okładki: 4,25 gwiazdki

 

Dopasowanie tekstu: 3,75 gwiazdki

Ilustracje wewnątrz: 5 gwiazdek

 

Całokształt: 4 gwiazdki

Suma: 4,25 gwiazdki

09 listopada 2020

Pozytywne memento mori w "Naszym ostatnim dniu" Adama Silvery

          Ilu z nas żyje na co dzień nie myśląc o swojej śmierci? Moim zdaniem większość. A ilu tak naprawdę korzysta ze swojego życia? Pewnie pomyśleliście, że też większość. Ale czy na pewno każdy dzień jest przez nas wykorzystywany? Czy nigdy nie zdarzyło się Wam żałować, że czegoś nie zrobiliście? A może odkładacie coś cały na później? Nie jestem tutaj, żeby Was osądzać, ani potępiać. Sama też nie jestem święta i na pewno nie raz tak zrobiłam. Jednak po przeczytaniu „Nasz ostatni dzień” Adama Silvery naszło mnie parę refleksji.

Tytuł i autor: „Nasz ostatni dzień", Adam Silvera

Gatunek: młodzieżówka

Ilość stron: 403

Data: 28. - 30.10. 2020 r.

ISBN 978-83-7976-115-9

Wydawnictwo: We need YA

Moja ocena: 7,5 gwiazdki.

          Może zanim przejdę do konkretów, to pokrótce napiszę o czym jest ta książka, żebyście mieli pewien obraz o czym będę pisać. Autor w 403 stronach przedstawia Ostatni Dzień dwójki nastolatków, od samego telefonu herolda z Prognozy Śmierci aż po zgon. Oprócz tej dwójki pojawia się też wątek innych bliskich lub zupełnie obcych im ludzi przeżywających ten sam dzień.

          Myślą, która cały czas kłębiła mi się w głowie podczas czytania, była refleksja na temat długości naszego życia. Tak naprawdę nikt z nas nie wie ile mamy czasu. Dlatego nie warto tracić czasu na ograniczanie się, tylko zacząć czerpać z życia garściami. Powinniśmy robić to na co mamy ochotę, wygłupiać się, wyrażać siebie i nie dbać o to co pomyślą inni. Aby, jak dożyjemy podeszłego wieku, nie żałować, że nic nie zrobiliśmy. Tylko wspominać jakie mieliśmy przygody i co osiągnęliśmy.

          Również, już po lekturze przypominałam sobie średniowieczny motyw memento mori (łac. pamiętaj o śmierci). Poświęciłam temu spostrzeżeniu chwilę, bo nie jest on tutaj dokładnie odwzorowany, a bardzo chciałam znaleźć coś co będzie pasować do tej książki. Mam jednak wrażenie, że nie ma czegoś takiego. Ponieważ nie mówi ona w negatywy sposób o śmierci, w takim sensie, że na każdym kroku mamy myśleć, że umrzemy, tylko raczej na odwrót (?). Ta powieść przestrzega nas tylko przed bezpieczną strefą komfortu. Po rozmyślaniach na ten temat doszłam do wniosku, że jest to po prostu pozytywne memento mori. Owszem przypomniało nam ono o śmierci, ale mówi, że mamy korzystać z tego co mamy tu i teraz. Mamy się nie bać żyć pełnią życia.

          Dla równowagi, żebym nie wyszła na jakiegoś coacha i motywatora, napiszę, że jeśli czujecie, że potrzebujecie przerwy, to też jest okej. Trzeba dbać o siebie i spokój ducha. Po sobie wiem, że nie warto brać wszystkiego na siebie i skupiać się na każdej dziedzinie w 100%. Jest to zbyt męczące i na dłuższą metę wyniszczające. Warto się skupić na jednej rzeczy, na której nam zależy najbardziej, a resztę dobierać sobie względem siły. Nie jest to łatwe, sama dopiero się tego uczę, ale trzymam za nas kciuki!!

          Przechodząc do sekcji recenzenckiej chciałam się skupić właściwie na dwóch aspektach. Trzeci, jeśli mi się nie uda poruszyć bez wyjawiania fabuły, pojawi się po wcześniejszym ostrzeżeniu o spojlerach.  

Skoro cały czas mówię o plusach, to już skończę ten temat poruszając kwestie stworzonego świata. Adam Silvera przedstawia wizję niejako dystopijnego Nowego Jorku, w którym istnieje wiana tajemnicą Prognoza Śmierci – z której z informacją o rychłej śmierci w ciągu 24h dzwonią heroldzi, aplikacja Ostatni Przyjaciel – gdzie można spotkać kogoś z kim spędzimy nasze ostatnie chwile oraz wiele zniżek i benefitów z bycia tzw. Zgonersem, czyli osobą już praktycznie nieżywą. Właśnie dzięki tej aplikacji główni bohaterowie się poznają i ich znajomość się zawiązuje. Jak widać autor wymyślił sobie cały enigmatyczny świat pełen ciekawych pojęć, w którym dzięki dostaniu informacji o śmierci teoretycznie możemy spędzić ten dzień jak najbardziej rozrywkowo.

          Powiem szczerze, w pewnym momencie styl pisania doprowadzał mnie do szału. Często pojawiała się formułka „Nikt z Prognozy Śmierci” nie zadzwonił do … tej nocy, by poinformować o rychłej śmierci.” Oprócz tego pojawiało się też parę bohaterów, którzy umierali tylko, żeby przypomnieć jak działa ten świat. Są i tacy, których śmierć była potrzebna. Pisząc o krecie życia przypominałam sobie jeszcze, że mimo ogromnego smutku i płaczu zawiodłam się zakończeniem. W trakcie książki pojawił się pewien potencjał, ale z powodu tego co uważam za największy minus został on zaprzepaszczony.

!SPOJLER!

          Czemu zawsze książki młodzieżowe muszą mieć wątek LGBTQ+? Nawet jeśli między bohaterami nie ma chemii, muszą być razem. Rufus i Mateo byli takim świetnym przykładem dobrych przyjaciół, a zrodziła się między nimi miłość tylko dlatego, że byli bi. Adam Silvera z pewnością przygotowywał nas na końcową miłość między nimi. Mimo to jakoś tego nie czułam i wydawało mi się to bardzo sztuczne i usilnie wprowadzone.

Początek: 5 gwiazdek

Fabuła: 5 gwiazdek

Koniec: 3,75 gwiazdki

 

Świat przedstawiony: 5 gwiazdek

Bohaterowie (wykreowanie):

główni: 5 gwiazdek

dalsi: 3,5 gwiazdki

Bohaterowie (przywiązanie):

główni: 5 gwiazdek

dalsi: 2,5 gwiazdki

 

Język: 5 gwiazdek

Sposób pisania: 3,5 gwiazdek

 

Końcowy wynik: 7,5 gwiazdek

07 listopada 2020

"Geekerella", wizualnie

          Jednym z głównych powodów, dla których kupiłam „Geekerellę” jest okładka. Niby nie ma na niej nic szczególnego, a jednak cieszy oko.

          To co zdecydowanie jest najlepsze w tej książce, to przedstawienie głównych bohaterów na okładce i skrzydełkach. Zazwyczaj jestem przeciwna takim zabiegom i zniechęcają mnie one do zakupu tomy. Wydawcy często decydują się na wykorzystanie zdjęcia z bazy fotografii, które zwykle ma się nijak do treści, czy samych bohaterów. Jednak w tym przypadku grafik miał wielkie pole do popisu. Na tym wydaniu widzimy tylko cechy charakterystyczne postaci. Przez to, że nie mają rysów twarzy, tylko sam owal nasza wyobraźnia może pracować. Wiem co sobie pomyślicie – przecież, to musi być odrażające, a jednak nie tutaj. Przez to, że wszystkie linie są jakby miękkie i zaokrąglone, to wszystko wygląda bardzo naturalnie.

          Oczywiście pojawiają się też elementy błyszczące, które każda Sroka lubi. Oprócz tytułu, są też wypukłe drobiny brokatu a gwiazdkach i sukience. To, że nic się z nimi nie stało dowodzi dokładności pracy wydawnictwa.

          Z minusów jest wielkie czarno-białe zdjęcie Sage i Elle. Kompletnie zabiera ono lekkość i wydaje mi się zbędne. Co więcej, imię narratora rozdziału zawsze na początku jest brane w ramkę zrobioną z czarnych gwiazdek. To jest raczej kwestia gustu, ale mi się to po prostu nie podobało i nie uznałaby tego za element urozmaicenia. Kolejnym punktem jest miejsce liczby strony. Znowu, to jest raczej przyzwyczajenie, że patrzę w dół, ale z jakiegoś powodu mnie to drażniło. Chociaż, nie jestem pewna, możecie mnie poprawić w komentarzu, chyba wydawnictwo We need YA zawsze umieszcza w tym miejscu liczby. Jeśli tak, to szacunek za innowację :-)) i dopilnowanie szczegółów.

Przód okładki: 5 gwiazdek

Tył okładki: 5 gwiazdek

 

Dopasowanie tekstu: 4,5 gwiazdki

Ilustracje wewnątrz: 4 gwiazdki

 

Całokształt: 4,5 gwiazdki

Suma: 4,75 gwiazdki

01 listopada 2020

Ważny motyw w literaturze młodzieżowej na przykładzie „Geekerelli” Ashley Poston

          Od kiedy zaczęłam znowu dodawać dwa wpisy tygodniowo (oby jak najdłużej), mam wrażenie, że moje życie toczy się tylko blogiem :-)), co nie jest złe (!!), ani prawdą (przecież poświęcam też dużo naukce aktorstwa!!). Robię to od trochę ponad roku, więc to żadna nowość. Jednak od kiedy mam stałych czytelników z każdym postem staram się coraz bardziej, żeby interesowało Was to co pisze. Chcę, żeby wszystko było zapięte na ostatni guzik – recenzja, zdjęcie, ocena. Między innymi, dlatego chcę Was zapytać co najbardziej podobało Wam się we wpisie o „Fauście”? Nie ma co ukrywać statystyki pokazują, że coś Was przyciągnęło. Czy chodziło o innowacyjną formę – bardziej pogadankową, refleksyjną? Mam nadzieję, że jeśli dacie mi znać co to było, to będzie to punktem zapalnym do lepszych i ciekawszych postów.

          „Geekerella” Ashley Poston, na co wskakuje sam tytuł, to retelling Kopciuszka. Jak to zwykle w takiej formie bywa główne wątki baśni zostały dopasowane do naszych czasów, ale schemat i postaci zostały te same. W tej wersji Elle jest fanką klasycznego serialu science fiction Starfield. Kiedy bohaterka dowiaduje się o konkursie na cosplay do ukochanej serii postanawia z oszczędności z pracy w food tracku Magiczna Dynia przerobić stary kostium ojca. Jednak oprócz walki o pierwsze miejsce czeka ją miłość.

Tytuł i autor: „„Geekerella” Ashley Poston

Gatunek: młodzieżówka

Ilość stron: 401

Data: 21. - 23.10.2020 r.

ISBN 978-83-7976-986-5

Wydawnictwo: We need YA

Moja ocena: 8,75 gwiazdki.

          Może się wydawać, że nie jest to górnolotna książka. W końcu to tylko kolejna wersja tej samej historii. Nic bardziej mylnego! Prócz uroczej fabuły i nawet paru zwrotów akcji :o. Wiadomo, nie są to takie sytuacje, których nikt by się nie spodziewał. Jednak powodują, że nie jest to taki prostolinijny retellig. Oczywiście pojawiają się też genialnie napisani bohaterowie pierwszoplanowi i jakże ważna Sage i jej przekochana mama. Jednak, co najważniejsze Asheley Poston opisuje przytoczony wyżej serial tak dobrze i realistycznie, że nie mogłam uwierzyć, że taki naprawdę nie istnieje.

 

 „Spójrz w gwiazdy. Obierz kurs. Leć”

 

Czyż nie jest to piękny cytat, który każdy powinien wziąć sobie za motto? Po znalezieniu swojego marzenia, pasji, sensu życia (spojrzeniu w gwiazdy), trzeba się tego trzymać, ułożyć plan (obrać kurs) i dążyć do tego (lecieć). Nie mam pojęcia po co Wam to wytłumaczyłam. Jesteście mądrzy i raczej od razu mnie zrozumieliście.

Moim zdaniem jest za mało książek dla młodzieży z takimi przesłaniami. Więcej autorów powinno poruszać temat sięgania po marzenia. Szczególnie dla młodych osób wsparcie w takiej kwestii jest bardzo ważne. Często przez, niekoniecznie świadomych, rodziców porzucamy nasze plany na przyszłość. Czasem też to my podcinamy sobie skrzydła, a przecież jeśli kochamy coś robić, to nie warto samemu zamykać sobie drzwi.

          Wspominałam też o dużej roli Sage, czyli przyjaciółki dziewczyny. Żeby nie zdradzać fabuły powiem tylko tyle – gdyby nie ona, nie byłoby całej książki. W dodatku jestem jej oraz tego co tworzy wielką fanką. Jest dziewczyną z pozytywnym podejściem do świata, ale potrafi też pokazać rogi, szczególnie w obronie Elle. Jej mama też jest taka miła. Nie mam jej za wiele, ale z każdym pojawieniem sprawia, że czytelnik się uśmiecha.

Jeśli jesteście tak wrażliwi jak ja, to mogę obiecać Wam przynajmniej parę wzruszeń. Możliwe też, że przez nieczułego „Fausta” taka lekka, ale z przekazem (!!), książka doprowadziła mnie do tak silnych emocji. Chociaż nie wykluczam też, że po prostu autorka porusza serca czytelników przygodami bohaterów, z których problemami tak łatwo się utożsamić.

A czy Wy czytaliście kiedyś jakiś retelling? Jeśli tak, to koniecznie dajcie znać w komentarzu jaki. Jeśli nie, to gorąco Was zapraszam do sięgnięcia właśnie po ten.

Początek: 5 gwiazdek

Fabuła: 5 gwiazdek

Koniec: 4 gwiazdki

 

Świat przedstawiony: 5 gwiazdek

Bohaterowie (wykreowanie):

główni: 5 gwiazdek

dalsi: 4,5 gwiazdki

Bohaterowie (przywiązanie):

główni: 4,75 gwiazdki

dalsi: 5 gwiazdek

 

Język: 5 gwiazdek

Sposób pisania: 4,5 gwiazdki

 

Końcowy wynik: 8,75 gwiazdki

28 października 2020

"Faust", wizualnie

          Zanim przejdę do treści, mam świetną wiadomość dla fanów "Ukochanego równania profesora" Yōko Ogawy. 01.11.2020r. pojawi się najnowsza książka tej autorki pod tytułem "Grobowa cisza, żałobny zgiełk". Również będzie to literatura piękna, ale z elementem grozy.

           Mój, a właściwie miejski (pożyczony z biblioteki) „Faust” jest z 1962 roku i najpewniej jest to część jakieś serii lektur. Właśnie dlatego do najpiękniejszych nie należy. Ma też złamany grzbiet i pożółkłe pachnące kartki. Co nadaje mu charakter starej książki, co tak bardzo lubię.

          Mimo rażącego pomarańczowego, wydanie Państwowego Instytutu jest minimalistyczne. Charakterystyczna dla tej książki jest sówka, która pojawia się nie tylko na okładce, ale też na pierwszych stronach, tworząc spójny wygląd. Chociaż to co mi przeszkadza, to wielki napis „LEKTURY”, grubą czcionką. Jakby to, że jest to lektura było ważniejsze niż sam tytuł, czy autor. Z tyłu zamiast opisu pojawia się rekomendacja Jana Zygmunta Jakubowskiego – historyka literatur polskiej.  

          Z wydawniczych utrudnień są na przykład przypisy. Niestety są one na końcu, co zniechęca do zaglądania tam. Chociaż z drugiej strony, gdyby były pod tekstem, to czasem byłyby długości połowy strony.

          To, że książka jest złamana w charakterystyczny sposób dla starych książek, to nie będę oceniać. Jak sama wspomniałam taki urok, z resztą klej ma już swoje lata i się pokruszył.

Mimo pochwalenia przeze mnie minimalistycznego stylu, nie przypadł mi on do gustu, ale to tylko moja opinia. Kolor jest zbyt wyrazisty i szkoda, że nie czerwony – taki diabelski. Najbardziej jedna drażni mnie ten wielki napis.

Przód okładki: 3,5 gwiazdki

Tył okładki: 5 gwiazdek

 

Dopasowanie tekstu: 4,5 gwiazdki

Ilustracje wewnątrz: 4,5 gwiazdki

 

Całokształt: 4 gwiazdki

Suma: 4 gwiazdki

25 października 2020

O tym jak język wpływa na treść książki, czyli o "Fauście" Wolfganga von Goethego

Przy omawianiu w szkole fragmentów „Fausta” Wolfganga von Goethego zostałam zachęcona przez moją panią od polskiego do przeczytania całości. Opowiedziała nam o niezwykłych przygodach jakie spotykają głównego bohatera w dalszej części dramatu, jednak nie wspomniała o trudnym języku, licznych nawiązaniach do kultury oraz nieułatwiającej formie. Nie wiedząc do końca na co się porywam zabrałam się za lekturę. Nawet udało mi się przez nią przebrnąć, inaczej nie mogę tego nazwać.

          Dla niewtajemniczonych jest to historia wszechstronnego uczonego, którego cała nauka zawiodła. Czuję, że niczego więcej nie dowie się z ksiąg, dlatego chce zaleźć odpowiedź w świecie metafizycznym i naturze. Tu wkracza Mefistofeles – diabeł, który pomaga głównemu bohaterowi poznać świat, ale też znów poczuć szczęście.

„Cząstką tej dziedziny//co zła wciąż pragnie, a dobry wciąż czyni.”

„Trwaj, chwilo, jakie jesteś piękna”

          Myślę, że na początku warto zaznaczyć rok wydania „Fausta”, ponieważ wpłynie to pewnie na obraz mojego wpisu. Księżaka Goethego została wypuszczona do druku w 1790 roku, dlatego logicznie patrząc język jakim się w tamtym czasie posługiwano z pewnością był zupełnie inny. Jednak, ja żyję w XXI w. i patrzę na to dzieło jak na coś na czym czas mocno odcisną swoje piętno.

          We wstępie wspomniałam też o ważnej roli jaką odgrywa kultura. Myślę, że gdyby nie przypisy, to już kompletnie nic nie wyniosłabym z tej lektury. Naprawdę w wielu momentach mnie ratowały. Może nie powinnam o tym wspominać, bo wychodzi na to, że nie jestem wykształcona kulturalnie
:-)). Ale co tam, mam dopiero 17 lat, jeszcze cały życie mam na poznanie najważniejszych dziedzictw. Poza tym jesteśmy tutaj, żeby porozmawiać o tym jak zmieniają się standardy w czytelnictwie na przestrzeni lat i jak bardzo inne książki są w tym momencie wydawane.

Co więcej, pisałam też o formie – w końcu jest to dramat. Przyznam, że kiedyś miałam problem z tym rodzajem. Jednak myślałam, że po spotkaniu z Shakespearem dramat mi już nie straszny, aż pojawił się „Faust”. Możliwe też, że gdzieś mnie przytłoczyła jego objętość. Mimo to jest coś co bardzo podziwiam w tym dziele. Czyli umiejętności Goethego, po prostu niezwykła zdolność do pisania sensownej historii, która właściwie cała jest rymowana.

Co by tu jeszcze ponarzekać. Zabójcza ilość bohaterów, czasem nawet z każdą stroną pojawiało się przynajmniej dwóch nowych bohaterów.

          Wracając do głównego problemu. Powiem tak, pomysł na historię po prostu genialny, zdecydowanie innowacyjny. Gdyby nie moje wcześniejsze spotkanie z „Mistrzem i Małgorzatą” Bułhakowa, to nie czytałam czegoś o diable i tak dalej… nie chcę się tu za bardzo rozwodzić o podobieństwach. Ponieważ pomyślałam, że jak skończmy omawiać „MiM” oraz porównamy na lekcji obie książki, to mogłabym też poruszyć ten temat na blogu. Po prostu zaintrygowało mnie to, szczególnie patrząc na ilość podobieństw. Znowu odbiegłam od tematu… Myślę, że jakby zrobić nowszą wersję, prostszym językiem napisaną, to może „Faust” nie straszyłby aż tak bardzo i więcej osób by po niego sięgało. Szczególnie, że jak widać sama dałam się nabrać na ciekawie zapowiedziane przygody uczonego. SPOJLERY!! – bo kto by nie chciał podróżować w czasie i to jeszcze z samym diabłem, przeżywając „imprezy nie z tej Ziemi” :-)), albo przynajmniej o tym czytać. Ogólnie „Faust” dzieli się na dwie części – pierwsza z nich jest poświęcona wprowadzeniu i Małgorzacie, a właśnie ta druga podróżom. Część pierwsza jest o wiele przyjemniejsza, nie sprawia tyle kłopotów ze zrozumieniem. Z kolei kolejna jest straszna. Język i ci nieszczęśni bohaterowie tak utrudniają czytanie, że niestety prawie nic nie pamiętam z przygód bohatera. Co gorsza, gdyby nie streszczenie, to nie wiedziałabym jak się kończy historia Fausta.

          Nie wiem czy cokolwiek wynieśliście z tych moich przemyśleń i czy na pewno wyjaśniłam wszystko wystarczająco jasno. Jednak nie chciałam pisać takiej zwyczajnej recenzji, bo wiedziałam, że nie będzie ona fair. Chciałam też poruszyć temat, który mnie zainteresował i przedstawić swoje spostrzeżenia. Podsumowując – „Faust” jest bardzo ciekawą książką, na pewno jest to ciekawy pomysł, ale XVIII-wieczny język trochę zniszczył potencjał tej historii, a może to czas nie był dla niej łaskawy.

21 października 2020

"Niedoceniony Book Tag"

            Dzisiaj, 10.10.2020 r., Bestselerki nagrały „Niedoceniony Book Tag” i pozwoliłam sobie nominować siebie do tego Tagu. Stwierdziłam, że przyda się tutaj trochę rozrywki, więcej luźnych tematów, dzięki czemu też lepiej poznacie moje zdanie o różnych książkach i autorach.

Dla tych, którzy nie wiedzą co to jest Book Tag, jest to seria pytań związanych z literaturą i luźno ze sobą powiązanych. Bez zbędnego przedłużania przejdę od razu do pytań

1. Najbardziej niedoceniona książka zagraniczna.

Moim zdaniem zdecydowanie jest „The Wicked Deep”, Shea Ernshaw. Jednak trudno, żeby była ona doceniona w Polsce, jeśli nawet nie została tutaj wydane. Mimo to myślę, że jakieś nasze wydawnictwo powinno się zainteresować twórczością tej autorki. Z takich książek wydanych, to „Hazel Wood” Melissy Albert. Swoją drogą dzięki temu Tagowi dowiedziałam się, że druga część w końca ma, i to już 13.10.2020 r., premierę. Zdaje mi się, że mało osób po nią sięga, ponieważ jest uznawana za literaturę dziecięcą. Możliwe, że jest to książka dla młodszej młodzieży, ale zdecydowanie jest ona warta uwagi, ponieważ pokazuje trudną relacje matki, córki i babki.

2.  Najbardziej niedoceniony Polski tytuł.

Oj, to zdecydowanie nie jest pytanie dla mnie i chyba powinnam się wstydzić. Zwyczajnie nie czytam za dużo polskich książek. Lecz przypominałam sobie teraz trylogię Anny Kańtoch, niestety sama nie pamiętam o czym była „Tajemnica diabelskiego kręgu”, ale pamiętam, że dobrze się bawiłam czytając. 

3. Najbardziej niedoceniona seria.

Jest taka seria, która nawet nie została skończona w Polsce. Najprawdopodobniej z powodu małego zainteresowania. Od dawna planuję ją skończyć, ale przez fakt, że muszę ją zamów i przeczytać po angielsku, to ciągle to odkładam. Ale do rzeczy, mówię o serii Suzanne Young „Program”. Jest to dystopia poruszająca temat radzenia sobie ze śmiercią dzieci przez rodziców, ale też o chorobach psychicznych młodzieży. Ogólnie porusza według mnie wiele trudnych i ważnych tematów.  

4. Najbardziej niedoceniony autor w Polsce.

Co ciekawe rzadko czytam więcej niż jedną serię danego autora, więc trudno mi się poruszać po twórczości autorów, których coś czytałam. Dlatego moja odpowiedź będzie nie „pełna”, jednak moim zdaniem taką autorką jest Maureen Johnson. Jej trylogia „Nieodgadniony” w ogóle nie wstrząsnęła książkowym Internetem, a jest to bardzo dobry thriller młodzieżowy. Tak samo moi znajomi nie wspominali o tej autorce. Jest też Kerstin Gier, której część ludzi w moim wieku czytała książki, ale w Internecie głucha cisza na temat jej książek.

5. Najbardziej niedoceniony wątek.

Niewątpliwie jest to wątek przyjaźni. Mam wrażenie, że zawsze musi się ta znajomość kończyć miłością. Jeśli już ta przyjaźń jest, to zawsze gdzieś tam jako drugi plan. Chyba, że mowa o książkach dla dzieci, bo tam zajdzie się tego trochę więcej.

6.Najbardziej niedoceniona relacja między bohaterami.

Chyba są to szeroko pojęte relacje z rodziną. Często te relacje matka – dziecko opierają się na wredocie rodzica. O ojcu już nie wspominając, mam wrażenie, że on praktycznie nigdy nie istnieje. Relacja rodzeństwo czasem się pojawia, ale nie jest jakoś rozbudowana. Chociaż mamy taki świetny przykład braterstwa Aleca i Jace z „Nocnych Łowców” jest taka silna i naturalna.

7. Najbardziej niedoceniony format książki.

Na pewno przeze mnie niedoceniona jest powieść graficzna/komiks. Wiem, że przez innych, szczególnie dorosłych też. Chcę to bardzo zmienić, w sensie u siebie, bo mam parę tytułów w planach, ale przez moje doświadczenia ciągle są odkładane.

8. Najbardziej niedoceniony bohater.

… Tutaj mam pustkę w głowie. Nie wiem, po prostu nie mam pomysłu, nie wiem, czy znam takiego.

9.Najbardziej niedoceniony świat.

Tutaj się powtórzę, ale będzie to świat baśni z „Hazel Wood”. Albo świat snów z „Trylogii Snów”

10. Najbardziej niedoceniony debiut.

Czy ja mam na swojej półce jakiś debiut? Na pewno, ale nawet o tym nie wiem. Okej, mam, musiałam poszukać, ale jest – „Współlokatorzy” Beth O’Leary. O tej książce było tylko przez jakiś czas głośno, zaraz po premierze i to właściwie tyle. Potem ja o niej zaczęłam mówić, ale mam wrażenie, że została zapominana, a szkoda.

Koniecznie dajcie znać w komentarzach co Waszym zdaniem zasługuje na miano najbardziej niedocenionej książki. Szczególnie interesuje mnie niedoceniony bohater. Może Wam udało się zaleźć  taką postać w Swoim księgozbiorze.  

18 października 2020

"Igrzyska Śmierci", Suzanne Collins

Z dużym opóźnieniem, ale w końcu pojawia się recenzja „Igrzysk Śmierci”. Może trudno w jej przypadku póki co mówić o ponadczasowości. Skoro minęło dopiero niecałe 10 lat od wydania. Jednak ma ona parę ważnych wątków. Oczywiście miłości siostrzanej i dorosłości oraz braterstwa i miłości romantycznej.

Tytuł i autor: „Igrzyska Śmierci”, Suzanne Young

Gatunek: dystopia

Ilość stron: 822

Data: 21. – 29.09.2020 r.

ISBN 4-000775191

Wydawnictwo: Media Rodzina

Moja ocena: 8,5 gwiazdki.

          Narrację prowadzi16-latnia Katniss mieszkająca w najbiedniejszym dystrykcie, która bierze udział w kolejnych Głodowych Igrzyskach razem z Peetą Mellarkiem. Cała książka opiera się na rywalizacji wszystkich trybutów o przeżycie. Nie powiem jest to brutalniejsza książka od „Ballady ptaków i węży”, ale ma też więcej akcji. Nie jest to też aż tak straszne, żeby nie przyjemnie się to czytało. Wszystkie krwawe sceny są wyważone i ze smakiem.

          Co ciekawe mimo większej ilości opisów i małej ilości dialogów akcji nie dość, że było więcej, to była też bardzo dynamiczna. Bardzo szybko bohaterowie się przemieszczali i czekało ich dużo niespodzianek na arenie, które zwiększały tempo. Same opisy też nie były męczące. To nie były nużące zachody słońca rodem z „W pustyni i w puszczy”.

Głównym minusem są słabo wykreowani pozostali bohaterowie. Za mało ich poznałam, żeby było mi smutno po ich śmierci. Nie wywoływali we mnie właściwie żadnych emocji. Tak samo było z Peetą, chociaż on mnie przynajmniej wkurzał, nawet nie wiem czemu. Mimo że mało go poznałam to miał w sobie coś takiego denerwującego. Tak samo główna bohaterka. Szczególnie jej podejście na sam koniec było rozczarowujące. Oczekuje się, że postać, która przeżyła takie wydarzenie jednak będzie bardziej dorośle się zachowywać, ale nie Katniss.

Początek: 5 gwiazdek

Fabuła: 4,75 gwiazdki

Koniec: 3,5 gwiazdki

 

Świat przedstawiony: 5 gwiazdek

Bohaterowie (wykreowanie):

główni: 4 gwiazdki

dalsi: 3 gwiazdki

Bohaterowie (przywiązanie):

główni: 4,5 gwiazdki

dalsi: 3 gwiazdki

 

Język: 4,5 gwiazdki

Sposób pisania: 5 gwiazdek

 

Końcowy wynik: 8,5 gwiazdki

13 października 2020

"Władca much", wizualnie

          Przez jakiś czas zastawiałam się, czy pisać ocenę „Władcy much”, już przecież i tak jestem do tyłu z recenzjami. Jednak stwierdziłam, że takie ładne zdjęcie do z serii tego poprzedniego nie może się zmarnować 😉, ale też mam zastój czytelniczy. Wiem, że zanim zdążę przeczytać kolejną książkę byłaby możliwość, że będzie przerwa w publikacji, a przecież tak bardzo chcę dodawać posty częściej.

          Ogólnie „Władca much” nie należy do tych najładniejszych książek. W sumie widziałam dwie wersje tej powieści i obie nie podobają mi się tak samo. Ja czytałam tą z białym tłem, na którym jest wyspa, na której rozgrywa się akcja. To jest jedyny plus tej okładki, czyli nawiązanie do historii.

Po za tym to wydanie ma mnóstwo minusów. Od białej, łatwo brudzącej się okładki, po krótki, praktycznie nie istniejący opis fabuły. Oczywiście jest też moja największa zmora – białe strony. Oczywiście jest też problem z nazwami tytułów, których czcionka nie współgra ze resztą.

Na zakończenie chciałam się Was zapytać jak Wy radzicie sobie z zastojem czytelniczym? Ja zawsze mam wtedy ochotę czytać coś lekkiego, albo literaturę piękną, bo bardzo lubię ten gatunek. Jednak zazwyczaj i tak brnę dalej w moją planowaną książę :I.

Przód okładki: 4 gwiazdki

Tył okładki: 3,5 gwiazdki

 

Dopasowanie tekstu: 4,5 gwiazdki

Ilustracje wewnątrz: brak

 

Całokształt: 3,5 gwiazdki

Suma: 3 gwiazdki

10 października 2020

Garść osobistych przemyśleń

          Mam wrażenie, że powinnam częściej dodawać posty, albo więcej pisać coś na Facebooku. Chciałabym też trochę zmienić formułę, przynajmniej niektórych recenzji. Nie wiem, czy na pewno mi się uda. Jednak będę się starać patrzeć na książki tak jak kiedyś, nie tylko w recenzencki sposób, ale też zwracać uwagę na ważne kwestie, które porusza książka. Coś w stylu „pracy społecznej”. Mam nadzieję, że już niedługo będziecie mogli się przekonać o co mi chodzi, bo trudno to wytłumaczyć.

Chciałabym też więcej mówić o jakichś nowinkach ze świata literatury. Bo przecież ja o niektórych premierach dowiaduje się dosyć szybko i zawsze gdzieś to zaniedbuję. Przecież nawet teraz, od dłuższego czasu, wiem o dwóch książkach, które mogą Was zainteresować, zaraz napiszę o co chodzi.

Naprawdę chciałabym mieć z Wami lepszy kontakt. Mam nadzieję, że uda mi się polepszyć z Wami kontakt. Dlatego chciałam się Was zapytać, czy jest coś co chcielibyście wiedzieć o mnie z tej strony książkowej, ale też bardziej prywatnej. Wiem, że nie czyta mnie wiele osób i w mniejszym lub większym stopniu Ci, którzy mnie czytają mnie znają. Jednak postanowiłam, że to będzie taki informacyjny post i jeśli macie jakieś pytania, to możecie mi je zadawać w komentarzach poniżej, a ja zbiorczo odpowiem w kolejnym takim informacyjnym wpisie.

Co do tych premier, to już 28.10.2020 r. pojawi się druga część trylogii o Magnusie i Alecu!! Tak jak pierwsza część „Zaginiona Księga Bieli” Cassandry Clare i Wesley Chu ukaże się spod ręki We Need YA. Już się nie mogę doczekać, żeby zobaczyć tą piękną, mam nadzieję, opalizującą okładkę.

Druga o wiele bardziej i zagraniczna premiera, to trzecia część „Nie poddawaj się” Rainbow Rowell. Co z tego, że nie przeczytałam jeszcze drugiej części, do 06.07.2021r. (w Stanach) z pewnością zdążę.

Co jeszcze ciekawe i chyba nawet ważniejsze niż jakieś premiery, to kolejny Nobel w dziedzinie literatury i gdyby nie tata, to nie wiedziałbym o tym, ale teraz możecie usłyszeć ode mnie przestarzałego newsa o jakieś 3 dni. Tym razem uhonorowana została Amerykańska poetka Louise Glück.

04 października 2020

"Władca much" William Golding

Nadrabiając zaległości z zeszłego miesiąca jestem zmuszona do ocenienia książki, która jest problematyczną pozycją. Wiem, że Golding dostał Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury za "Władcę much", ale trudno mi w niej zobaczyć coś dobrego oprócz wielu znaczeń symbolicznych, które mają nas (a może raczej władzę) skłonić do rozważań na temat sposobu rządzenia państwem.

Tytuł i autor: „Władca much”, William Golding

Gatunek: proza psychologiczna

Ilość stron: 223

Data: 19 - 20.09.2020 r.

ISBN 83-07-02863-9

Wydawnictwo: CZYTELNIK

Moja ocena: 6,7 gwiazdki.


Staram się też pamiętać, że jest to książka z 1954 roku. Na pewno kanon był odmienny od tego dzisiejszego. Jednak sama pewnie będę obniżać punkty, tak jakbym była przeciętnym odbiorcą, który nie do końca zdaje sobie sprawę z czym ma do czynienia.

Książka opowiada o grupie chłopców, którzy po rozbiciu samolotu znaleźli się na bezludnej wyspie. W tym tropikalnym miejscu, każdy z chłopców musi dbać nie tylko o siebie, ale też o innych. W ten sposób na wyspie rodzi się pewnego rodzaju społeczeństwo. Wdaje się, że nic nie może pójść nie tak. Jednak z czasem pojawiają się problemy, które prowadzą do kłótni i konfliktów. W ten sposób bohaterowie niezauważenie prowadzą swoje społeczeństwo do zagłady. 

Myślę, że trudno będzie mi przedstawić moje stanowisko, że ta książka nie jest najlepsza. Tak naprawdę widzę w niej właściwe same plusy. Problemem raczej jest mój gust, więc muszę postarać się być obiektywna w tej kwestii.

Po pierwsze książka ma ciekawych wielopłaszczyznowych bohaterów. Każdy z nich ma jakąś charakterystyczną cechę. Jedyne co mi przeszkadza to ich nie dostosowane zachowanie do wieku. Mimo znalezienia się w trudnej sytuacji większość chłopców zachowuje się bardzo dziecinnie.

Co jednak ważniejsze od postaci, to pomysł i jego realizacja. Zdecydowanie jestem pod wrażeniem zdolności Goldinga. Jego "przebiegłość" bardzo kojarzy mi się z "Folwarkiem Zwierzęcym" Orwella, który również ukrył swój przekaz w niewinnej historii.

Trudno mi się rozpisać na temat tej książki, ponieważ mi osobiście się nie podobała, więc nie dużo z niej zapamiętałam. Dlatego zajmę się już podsumowaniem, jeśli szukacie czegoś poważniejszego, ale nie ciężkiego, tutaj język zdecydowanie jest łatwy i przyjemnie się czyta, to możecie spróbować przeczytać "Władcę much". Jest duża szansa, że Wam się spodoba bardziej niż mnie.

Początek: 4,5 gwiazdki

Fabuła: 5 gwiazdek

Koniec: 4 gwiazdki

 

Świat przedstawiony: 4 gwiazdki

Bohaterowie (wykreowanie):

główni: 4,5 gwiazdki

dalsi: brak

Bohaterowie (przywiązanie):

główni: 2 gwiazdki

dalsi: brak

 

Język: 5 gwiazdek

Sposób pisania: 4,5 gwiazdki

 

Końcowy wynik: 6,7 gwiazdki