30 sierpnia 2020

"Czerwone Zwoje Magii", Cassandra Clare i Wesley Chu

Nie wiem, czy pamiętacie moje recenzje poświęcone książkom o Nocnych Łowcach Cassandry Clare. Wtedy myślałam, że już więcej nie wrócę do tego świata. Nie sądziłam, że można się tak bardzo pomylić. Tak jak możecie się domyślić po tych paru zdaniach jednak zdecydowałam się pożyczyć kolejną książkę z biblioteki. Teraz jestem niemal pewna, że na tej nie skończę swojej przygody. Między innymi dlatego, że „Czerwone Zwoje Magii” to dopiero pierwszy tom nowej trylogii, ale też dlatego, że jest po prostu jeszcze jedna książka, która mnie interesuje.

Tytuł i autor: „Czerwone Zwoje Magii”, Cassandra Clare i Wesley Chu

Gatunek: fantastyka

Ilość stron: 466

Data: 16 - 28.08 2020 r.

ISBN 978-83-66517-90-5

Wydawnictwo: We need YA

Moja ocena: 9 gwiazdek.

Głównym powodem, dla którego sięgnęłam po nową serię Cassandry Clare
i Wesleya Chu są jej główni bohaterowie, czyli Alec Lightwood i Magnus Bane
z „Darów Anioła”. Nie mogłam przegapić historii tym razem w pełni poświęconej moim ulubionym bohaterom.

Cała książka to podróż po Europie Najwyższego Czarownika Nowego Jorku z Nocnym Łowcą. Oczywiście jak to przystało na książki tej autorki nie może ona pozwolić swoim bohaterom na zasłużony odpoczynek ;-), to Uniwersum charakteryzuję się akcją, tak też było w tym wypadku. Tym razem Magnus i Alec muszą stanąć do walki ze sławiącym demona kulcie zwanym Szkarłatną Ręką. Został on założony lata temu przez Czarodzieja dla żartu, teraz pod nowym przywództwem dąży do wywołania chaosu na całym świecie. Główni bohaterowi będą musieli wyruszyć w pogoń po Europie, aby wyśledzić Szkarłatną Rękę i ich nieuchwytnego nowego przywódcę, zanim zgrupowanie spowoduje więcej szkód.

Ci, którzy mają większe obycie w tym świecie pewnie będą zastanawiać kiedy powinno się przeczytać ten tom. Zaleca się go czytać zaraz po „Darach Anioła”. Ale mogę Was uspokoić to kiedy sięgniecie po „Czerwone Zwoje Magii” w ogóle nie wpłynie na dobrą zabawę. Wiadomo pojawiają się dobrze znani bohaterowie z pozostałych książek i jakieś drobne informacje, ale nie są to znaczne podpowiedzi.

Powinnam w końcu przejść do rzeczy, ale miałam Wam tyle do przekazania, że rozpisałam się prawię na całą stronę.

Od razu powiem, że jest to książka Cassandry w starym dobrym stylu. Wszystko jest wyważone w odpowiedni sposób. Tak jak wcześniej wspomniałam pojawia się tu akcja, ale czyta się to przyjemnie, ponieważ następują też przerwy na żarty
i szykowne stroje Magnusa oraz miłość i niepewność Aleca do Czarodzieja. Nie powiem miejscami trochę mnie denerwowała t
a ciągła wątpliwość chłopaka, ale
z czasem zauważyłam też urocze strony tego uczucia. 

         Trudno mi coś więcej napisać, ponieważ dobrze znam sposobów pisania
i język autorki, wiem, że zazwyczaj go lubię. Tym razem był na plus, nie było rozwlekłych dramatów jak w „Mrocznych Intrygach”, nudnej historii tak jak w „Opowieściach zAkademii Nocnych Łowców”, ani czasem, mimo pięknych, to za długich opisów uniesień. Było po prostu wszystkiego akurat.

         Znalazłam tylko jeden minus tej książki – dosyć przewidywalna historia jednej z nowych bohaterek. Nie odbierałabym tego jako coś dużego, tylko jako małe potknięcie, gdyby nie fakt, że przez to zakończenie staję się trochę rozczarowujące. Mam nadzieję, że w kolejnej części będzie lepiej, bo mimo ostatniego rozdziału epilog zachęca do przeczytania kolejnej części, ponieważ już
w nim pojawia się zwrot akcji.

Początek: 5 gwiazdek

Fabuła: 4,75 gwiazdki

Koniec: 3,75 gwiazdki


Świat przedstawiony: 5 gwiazdek

Bohaterowie (wykreowanie):

główni: 5 gwiazdek

dalsi: 3,75 gwiazdki

Bohaterowie (przywiązanie):

główni: 5 gwiazdek

dalsi: 3,5 gwiazdki

 

Język: 5 gwiazdek

Sposób pisania: 5 gwiazdek

 

Końcowy wynik: 9 gwiazdek

25 sierpnia 2020

"Uniwersum Griszy", wizualnie


         Dzisiejszy wpis pojawia się z małym opóźnieniem, ponieważ kupowałam nowy regał i wszystkie książki stały w wielkim stosie. Przez co zgubiłam „Uniwersum Griszy” Leigh Bardugo :-|, a nie chciałam robić jeszcze większego bałaganu.

Jest też jedna rzecz, o której zapomniałam wspomnieć w recenzji. Chodzi mi o tłumaczenie, szczerze nie wiem jak bardzo jest ono błędne, moim zdaniem nie wpływa ono na odbiór książki. Jednak jest jedno imię bohatera, które w nowej wersji MAGa było tłumaczone jako Zmrocz, sama zazwyczaj używam starej wersji jaką jest Mroczny. Brzmi ona bardziej adekwatna do charakteru i zachowania mężczyzny.


"Trylogia Griszy"

A teraz do sedna, znowu będę oceniać tomy w takiej kolejności w jakiej powinno się je czytać, dlatego zacznę od „Trylogii Griszy”. Wszystkie książki, co do jednej z tego świata są pięknie wydane. Trzy pierwsze nie odbiegają od tej reguły. Pierwsze co się rzuca w oczy to ciekawe kolorowe sylwetki zwierząt, które nawiązują do treści trylogii. Współgrają one idealnie z grzbietami, które mają swoją jedną wadę – dosyć łatwo się zdzierają. Mi na szczęście zniszczył się tylko trochę grzbiet drugiej części. Zaznaczę tu, że nie robiłam niczego nadzwyczajnego akurat z tą częścią. Nie, tak jak dwie pozostałe nosiłam ją w plecaku szkolnym. 

zniszczony grzbiet
Oprócz tego „Trylogia Griszy”, tak jak większość pozycji z uniwersum, mają mapy, dzięki którym możemy dokładnie poznać miejsce akcji. Z innych ciekawych dodatków, na końcu każdego z trzech tomów, ale tylko w tym konkretnym wydaniu, jest mały bonus, jakim jest, np. list Mala – jednego z głównych bohaterów.


"Język cierni"

         Tak jak obiecałam pisząc recenzję o „Języku cierni” w ocenie wizualnej napiszę trochę więcej. Okładka opowiadań jest z innego tworzywa, nie wiem za bardzo z jakiego, ale niestety trochę mniej trwałego. Łatwo nie chcący zrobić w nim dziurę, nawet paznokciem. Jest to minusem tej książki, ale wnętrze wynagradza wszystko. Ma ona na marginesach piękne ilustracje utrzymane w czerwonej i turkusowej kolorystyce, co ciekawe tekst też ma inną barwę. 

ilustracje

Nie jest tak jak zawsze czarny, ale dopasowany do przewodniego kolory historii. Może się wydawać, że rzez to gorzej się czyta, jednak tak nie jest. Ten czerwony/ turkusowy jest dosyć ciemny i na pierwszy rzut oka nie widać tego.

Dylogia


        
Dylogia ma okładki utrzymane w różnych tonach. Jedna jest bardziej zimna, a druga ciepła. Mimo to nie umniejsza to ich piękna. Oczywiście one też mają nawiązywać do treści. W końcu na obu widnieje wrona, ale w jej skrzydłach można też dopatrzeć się budynków miasta, co nadaje klimat. Ten sam motyw pojawia się też na początku każdego rozdziału – miasto jest tłem dla imienia bohatera, któremu poświęcony jest ten fragment. Jest też coś za co z jednej strony chcę pochwalić wydawnictwo, a z drugiej, bardziej zła na jakieś niedopatrzenie nie byłam. 

brzegi


Książki mają barwione brzegi, pierwotnie powinny być czarne i czerwone, ale gdy nakład się skończył druga część też została dodrukowana z czarnymi, niestety ja mam tę wersję. Nie mówię, że wygląda to źle, ale trochę mnie to smuci.

"Król z bliznami"


Jeśli jesteście prawdziwymi srokami i lubicie wszystko co się świeci, to szczególnie powinna się Wam spodobać książka poświęconą Nikołajowi. Nie dość, że jest o moim ulubionym bohaterze, to jeszcze ma najpiękniejszą okładkę, idealne połączenie💕. Nie sądziłam, że ktoś się kiedyś pokusi na całą złotą oprawę, a jednak. Taki właśnie jest „Król z bliznami” Leigh Bardugo. Co więcej ma on piękne wielkie godło Lancowów i wzniosłe budynki stolicy. Każdy bohater, który ma poświęcony rozdział swój rozdział ma pewien symbol, który właśnie pojawia się u góry początkowego fragmentu.

Do czcionek odniosę się ogólnie, ponieważ, na szczęście, wszędzie są takie same i to najwygodniejsze ze wszystkich. Jest tylko jedna rzecz, która mnie zastanawia i śmieszy, czyli sposób pisania „st” i „ct”. Są one w ciekawy sposób połączone taką pętelką u góry. Co dziwniejsze reszta książek MAGa nie ma takich pętelek.

Nic więcej nie mam do dodania. „Uniwersum Giszy”, póki co, jest bardzo ładnie, i mimo tylu barw, spójnie wydane. Ma parę niedociągnięć, na które wydawnictwo powinno zwrócić uwagę, ale tak się czasem zdarza.

16 sierpnia 2020

"Uniwersum Griszy", Leigh Bardugo

Wczoraj skończyłam ostatnią napisaną książkę z uniwersum Griszy Leigh Bardugo, „Króla z bliznami”. Dlatego, tak jak obiecałam w TBR, postaram się zrecenzować ten świat. Nie będzie to na pewno podobne do tego co wcześniej pisałam. Nie wiem jak opowiem Wam o 7 książkach powiązanych każda ze sobą nie zdradzając za bardzo fabuły. Mam jednak nadzieję, że podołam zadaniu i będzie chodź trochę wiedzieli o co chodzi.


Myślę, że powinnam najpierw przedstawić dotychczasowe tytuły i kolejność w jakiej najlepiej je czytać. Potem postaram się pokrótce opowiedzieć o czym są.

1)    „Trylogia Griszy” (Cień i Kość, Oblężenie i Nawałnica, Zniszczenie i Odnowa – wg. tłumaczenia MAGa)

2)    „Język cierni” – dodatek z historiami ze świata Griszów

3)    „Dylogia” (Szóstka Wron i Królestwo Kanciarzy)

4)    „Król z bliznami”

Trylogia opowiadana o osieroconej żołnierce Alinie Starkov, która musi wyruszyć do Fałdy Cienia – połaci nienaturalnego mroku, w której roi się od potworów. Kiedy jej pułk zostaje zaatakowany dziewczyna wyzwala w sobie uśpioną dotąd magiczną moc. Dowiaduje się o tym Mroczny, główny dowodzący armią i zabieraj ją do stolicy, żeby rozpoczęła rozpoczyna szkolenie wśród griszów, wojskowej elity swojego kraju. Dowódca uważa, że Alina potrafi przywołać moc zdolną zniszczyć Fałdę Cienia i zjednoczyć rozdarty wojną kraj – w tym celu musi jednak zrozumieć i opanować swój nieokiełznany dar. Tak zaczyna się cała historia, która z każdym rozdziałem robi się coraz trudniejsza do opowiedzenia bez spojlerów. Dlatego skupię się na minusach/ plusach bez dużego tłumaczenia dlaczego tak uważam.

Ogólnie jest to raczej słaba seria, której potencjał zdecydowanie został zmarnowany i będę głównie marudzić, szczególnie na temat Aliny. Najpierw jednak poznęcam się trochę nad fabułą, która moim zdaniem nie potrzebnie została rozbudowana na trzy tomy. Całość była przez to nudna i bardzo się ciągnęła. Było zdecydowanie za mało akcji, a za dużo paplania.

O świecie za dużo nie będę pisać, bo będę się nad nim bardziej zachwycać przy Dylogii. Ogólnie pisząc, całe Uniwersum jest genialnie stworzone. Cały świat, owszem był budowany na podstawie Rosji, jednak jest bardziej magiczny :-)). Bardugo pokusiła się nawet o stworzenie nowego języka, który raz na jakiś czas przebija się w mowie bohaterów.

Jeśli jesteśmy już przy bohaterach, to z nimi było gorzej. Praktycznie nikogo nie polubiłam i co najgorsze główni bohaterowie mnie wkurzali.

Alina przez całą książkę tylko marudziła jaka to ona nie jest biedna i co ona ma począć. Przez większość Trylogii to inni podejmowali za nią decyzje mimo, że przecież była taka wielka i cudowna. Mal był nudny i nie wiedział co ze sobą począć. Przez większość czasu był zazdrosny o Alinę. A jeśli akurat o tym nie myślał to był przekonany, że musi zginąć W Imię Wyższego Celu, jakim było Bycie Wartym Aliny. Na szczęcie Trylogia została chodź trochę uratowana dzięki drugoplanowym postaciom takim jak Genya i David, Tamar i Tolya, Tamar i Nadia, Zoya i Bagra. No i oczywiście był też Mroczny, który nie był może tak cudowny jak wszyscy mówią, ale był intrygujący i wprowadzał nas w ten mroczny ;-) i tajemniczy nastrój. ALE jest też Nikołaj, którego po prostu uwielbiam. Jest tak gennialny, zabawny i czarujący no po prostu ideał.

         Przechodząc już do końca, bo jedyne co bym mogła jeszcze omówić to polityka i sprawy militarne…, których było zdecydowanie za dużo, przez co wszystko się tak dłużyło. Jeny bardziej przewidywalnego zakończenia dawno nie czytałam. Byłam prowadzona przez całe trzy tomy jako takiej akcji i szkoleń sierotki Aliny do czegoś takiego. Nuda, tyle mogę napisać.  

         O „Języku cierni” nie ma co tu pisać. Zdecydowania więcej pojawi się o nim w ocenie wizualnej. Jest to, tak jak pisałam wyżej, po prostu zbiór opowiadań, które są opowiadane małym dzieciom w świecie Griszy. Tyle, po prostu ciekawy dodatek, owszem ładnie napisany.

         Teraz przejdę do najtrudniejszej dla mnie części – Dylogii, nawet nie wiem za co się zabrać. Będę szczera, mało pamiętam, wiem, że nie zachwyciła mnie tak jak moją przyjaciółkę. Chociaż jak teraz tak siadłam przed recenzją to jestem wstanie powiedzieć więcej pozytywów niż jak byłam świeżo po lekturze, ale do rzeczy.

Akcja „Szóstki Wron rozgrywa się dokładnie w Ketterdamie i opowiada o piątce wyrzutków, których zebrał Kaz Brekker. Dostał on zlecenie od Van Ecka, żeby włamać się do najlepiej strzeżonego więzienia – Lodowego Dworu. Znaleźć tam pewnego więźnia, uwolnić go i bezpiecznie przetransportować do miejsca, w którym wymienią go na taką ilość gotówki, która po podziale pozwoli każdemu z szóstki włamywaczy rozpocząć nowe życie, spłacić zaciągnięte długi, spełnić marzenia czy… dokonać upragnionej zemsty.

Każde z sześciu bohaterów (Kaz, Inej, Nina, Matthias, Jesper, Wylan) ma własną historię i bagaż doświadczeń, który musi dźwigać, co najważniejsze jednak ich umiejętności uzupełniają się, dzięki czemu istnieje niewielka szansa, że uda im się przeżyć tę niemal samobójczą misję.

         Myślę, że powinnam zacząć od czegoś co mi przeszkadza najbardziej. Ilość bohaterów, powiem szczerze im więcej głównych bohaterów tym gorzej mi się czyta. Mam większy problem z zapętaniem każdego z nich. Tutaj autorka z jednej strony ułatwiła mi zadanie, z drugiej jednak akcja wydawała mi się trochę pocięta. Każdy z bohaterów ma parę rozdziałów napisanych z własnej perspektywy. Jasne fajnie, przynajmniej nie mieszają się nam w fabule. Powiem tylko, że Bardugo zdziwiła mnie swoją umiejętnością kreowania postaci, każdemu z nich została poświęcona właściwie taka sama ilość uwagi. Dodatkowo każdy ma nie powtarzalny charakter i, jakby to powiedziała moja przyjaciółka, dramatyczne backstory.  To co jest dla mnie szokujące i niewidoczne w zachowaniu wyrzutków, to ich wiek. Są oni bowiem w moim wieku, może nie wiele starsi, a jednak zachowują się jak przynajmniej 30-latkowie z niewiadomo jakim doświadczeniem życiowym. Chyba, że jest to wina brutalnego miasta, w którym się wychowali.

         Obiecałam, że wrócę do świta, więc opiszę najpierw trochę magię, która się w nim pojawia. Nie ma jej tak wiele, bo tylko Griszowie nią władają, a są oni też podzieleni na grupy ze względu na swoją moc. Posiadają ograniczenia i są śmiertelni. Jeśli chodzi o opisy uliczek, wnętrz domów, można do tego dorzucić też relacje, to rodzi nam się druga Cassandra Clare. Chociaż jej się nie da przebić w tym fachu. Szczerze powiem, że to było to nad czym się rozpływałam czytając Dulogię. Oczywiście nie ma tego wiele, bo przede wszystkim jest to książka akcji, a skoro jesteśmy przy akcji to się na chwilę zatrzymam.

         Akcja, moim zdaniem zmora pierwszego tomu. Przez ¾ książki Kaz zbiera i namawia ludzi, owszem dzieje się trochę więcej przy Matthiasie, ale to jeszcze nie jest to. Po prostu przez większość książki poznajemy bohaterów, a akcję dostajemy na sam koniec.

         Druga część, „Królestwo Kanciarzy”, dzieje się tuż po ucieczce i uwolnieniu więźnia z Lodowego Pałacu. Ten wyczyn miał przynieść im sławę i pieniądze tak potrzebne do celów, które skłoniły ich do udziału w  misji. Niestety nie wszystko poszło tak, jak zaplanował  Kaz. Wrony zostają bez nagrody i porwano jedną z nich. Pozostali mają tydzień na uwolnienie zakładniczki lub wymianę jej na uwolnionego z Pałacu więźnia, w przeciwnym wypadku odzyskają przyjaciółkę okaleczoną.

Tym razem bohaterowie muszą walczyć w znajomych im zaułkach Ketterdamu. Okazuje się jednak, że nabawili się przez tę misję nie jednego wroga, dlatego ich rodzinne miasto staje się jeszcze bardziej niebezpieczne.  

W „Królestwie Kanciarzy” poznajemy lepiej pobudki Wron, dowiadujemy się co nimi kierowało decydując się na praktycznie samobójczą misję. Mimo, można powiedzieć spokojnej fabuły, w drugim tomie jest o wiele akcji, na którą tak liczyłam w pierwszym.

We wszystkich książkach z Uniwersum Griszy pojawia się chodź mały wątek miłosny, tutaj jest go więcej, bo mamy też więcej bohaterów. Jednak jest o wiele przyjemniejszy niż w Trylogii, nie jest tak nachalny. W pierwszej części wszystko dopiero się rozkręca i jeszcze nie wiemy, czy któryś bohater odważy się być ze sobą, ale w drugiej części mamy fajerwerki szczególnie jeśli chodzi o dwójkę bohaterów ;-). Jest też wątek Kaza, który moim zdaniem jest w mistrzowski sposób rozwiązany, bo mimo wszystko nie dostajemy to na co liczymy, a jednak wiemy, że to co zrobiła Bardugo tak idealnie pasuje do tego chłopaka.

         W sumie nie wiem co tu więcej pisać, druga część moim zdaniem „Królestwo Kanciarzy” jest znacznie lepsze. Więcej się dzieje, lepiej poznajemy bohaterów, jest parę ładnych opisów, co dla mnie jest ogromnym plusem. Chciałabym wam coś jeszcze napisać, ale to będzie perfidny spoiler. Mogę tylko powiedzieć - przygotujcie chusteczki.

Niestety fabuły „Króla z Bkiznami” nie mogę w ogóle poruszyć, ponieważ nawiązuje on do końcówki Trylogii i Dylogii.

O dziwo jest to, moim zdaniem, najlepsza książka i z niecierpliwością będę wyczekiwać drugiej części. Na pewno to co powoduje moją przychylność ku tej książce, to znani mi już bohaterowie, którzy są już tylko rozbudowywani. Nie pojawia się ich tak wielu i jest tylko parę nowych osób, które mają idealną ilość stron im poświęconą. Wszystkich jakoś poznajemy, niektórych lepiej innych gorzej, ale ja więcej nie potrzebuję. No i co najważniejsze mamy Nikołaja, którego tak kocham, a co najlepsze jest jednym z głównych bohaterów. Jak zawsze był tak samo zabawny i czarujący. Pojawia się też Nina, której wątek zostaje świetnie rozwinięty, dziewczyna w pewnym sensie dostaje nową moc. Oczywiście jak to przystało na Bardugo mamy akcje i planowanie w pewnym stopniu niebezpiecznych zagrywek. Tak naprawdę jest wszystko czego potrzeba, akcja, humor, trochę miłości, fantastyka, znani nam i dobrze rozbudowani bohaterowie. Niczego więcej nie potrzeba.

Okej mam nadzieję, że nie tylko mi wydaję się to czytelne i Wy też coś z tego wyniesiecie. Liczę też, że was nie zanudziłam w połowie. Nie spodziewałam się, że zajmie to aż tyle stron, mam nadzieję, że można dodawać tak długie posty. Jeśli ktoś z Was dobrnął do końca, to jestem ciekawa waszej odpowiedzi. Wolicie mniejsze serie, jednotonówki, czy całe uniwersa? Ja mimo, że zdarza mi się sięgnąć po uniwersum, za co swoją droga zawsze pluje sobie w brodę :-)), to wolę chyba trylogie, albo pojedyncze. Zawsze podziwiam autora, który dał radę napisać wszystko idealnie w ~400 stronach. Dobra, wystarczy, zdecydowanie za bardzo się dzisiaj rozpisałam.

09 sierpnia 2020

"Gdyby ocean nosił twoje imię", wizualnie

         Już dawno nie pojawiła się ocena wizualna na moim blogu. To wina tego, że ostatnio czytałam trochę na czytniku, a wtedy nie opisuje okładek i wnętrza, bo jakoś mi to nie pasuje.


         Szczerze mówiąc trudno mi powiedzieć, czy okładka „Gdyby ocean nosił twoje imię” mi się podoba, czy nie. Z jednej strony przypadła mi do gustu, bo dawno nie widziałam białej książki bez ilustracji na wierzchu. W dodatku bardzo podoba mi się to połączenie barw i to, że te kolorowe napisany trochę falują jak na oceanie. Jednak rozpraszające są te same czarne słowa poniżej.

         Tyłu nie ma co opisywać, bo jest tam tylko opis na białym tle. Choć to nad czym możemy się zatrzymać to nie pasująca i mała czcionka do tej wewnątrz.

O, na koniec jeszcze mogę pochwalić grzbiet tej książki. Naprawdę go lubię, kojarzy mi się trochę z latem.

Przód okładki: 4,25 gwiazdki

Tył okładki: 4,75 gwiazdki

 

Dopasowanie tekstu: 3,75 gwiazdki

Ilustracje wewnątrz: 4,75 gwiazdki

 

Całokształt: 4,5 gwiazdki

Suma: 4,5 gwiazdki

07 sierpnia 2020

„Gdyby ocean nosił twoje imię”, Tahereh Mafi

Jakiś czas mnie nie było, ale tak jak myślałam na wyjeździe nie czytam za dużo. Między innymi też dlatego zdecydowałam się sięgnąć po „Gdyby ocean nosił twoje imię” Tahereh Mafi, a nie „Króla z bliznami”.

Tytuł i autor: „Gdyby ocean nosił twoje imię”, Tahereh Mafi

Gatunek: literatura młodzieżowa

Ilość stron: 315

Data: 04. – 06.07.2020 r.

ISBN 978-83-66431-28-7

Wydawnictwo: we need YA

Moja ocena: 7,4 gwiazdki.


         Autorka opowiada historię szesnastoletniej Shirin, która jest muzułmanką mieszkającą w Ameryce. Pisze o okropnych rasistowskich zachowaniach i agresji skierowanej w stronę dziewczyny noszącej hiżdżab. Główna bohaterka nie ma już siły walczyć z poniżającymi komentarzami, dlatego coraz bardziej zamyka się w sobie i poświęca swojej pasji, którą jest muzyka i taniec. Jednak wszystko może się zmienić, gdy poznaje Oceana Jamesa. Chłopak jest bardzo pozytywnie nią zainteresowany, ale Shirin boi się zaufać komukolwiek. Czy Oceanowi uda się poznać prawdziwą dziewczynę – miłośniczkę breakdance, nie tą zamkniętą w sobie?

         Książka jest pisana w pierwszej osobie i czasem miałam wrażenie, że przybierała formę pamiętnika dziewczyny. Momentami zwracała się jakby do siebie i część opisów kojarzyło mi się właśnie z wpisami do jej notatnika. Ogólnie sposób jakim była pisana nie podobał się aż tak bardzo. Nie był zły, nie utrudniał mi czytania, ale nie podobało mi się to jak mówili bohaterowie. Cały czas używali takich zwrotów jak „wow”, „aha”, „ale fajnie”. Wiem, że młodzież posługuje się takim językiem, ale brakowało mi jakiejś głębi w tych dialogach. Wszystkie rozmowy właśnie między głównymi bohaterami były płytkie i pozbawione większego zaangażowania.

         Shirin i Ocean jako postaci też mnie strasznie denerwowali. Wszystko co robili było mało przemyślane, większość ich zachowań była dziecinna. Jasne było to dobrze przedstawione, bo wydaje mi się, że taki był zamysł Tahereh Mafi. Jednak to było bardzo męczące, szczególnie mała dociekliwość dziewczyny była frustrująca.

         To, że podobno szesnastolatka wywoływała u wszystkich lęk było czymś co najbardziej mnie dziwiło podczas czytania. W ogóle tego nie czułam podczas lektury, a podobno to w dużej mierze przez to ludzie jej unikali. Za to Ocean był bardzo ciekawską osobą. Mimo że czasem pytania były nietaktowne, to był bardzo miły i chciał dobrze dla Shirian. Biło od niego ciepło i miało ochotę się z nim zaprzyjaźnić.

Rodzice głównej bohaterki grali raczej małą rolę, jednak podczas tych 300 stron dużo się o nich dowiadujemy. Z kolei czułam niedosyt ze strony brata – Nevida. Który dla dziewczyny był dosyć ważny, chodził z nią do szkoły i mieli drużynę taneczną, a jednak tak mało cech charakteru jest nam przedstawione. W „Gdyby ocean nosił twoje imię” było też parę epizodycznych postaci, o których w większości wiemy tylko, że istnieją. Jednak jest jedna scena z matką Oceana, którą znamy tylko ze słyszenia i nagle pojawia się pod domem Shirin. Cieszę się, że ona jej jako matce chłopaka przepadła trochę większa rola.

         Jeśli chodzi o przestrzeń w jakiej obracają się bohaterowie to nie jest ona niezwykle opisana, nie jest większy plus tej książki. Nie jest to też jej minus, po prostu jest. Mogło być lepiej, a jest średnio.

         Za to zakończenie, ludzie... Dawno tak namieszanego nie czytałam. Bohaterowie robili jedno, żeby dzień później zmienić zdanie. Zero konsekwencji przez co czytelnik już nie wiedział jak się w końcu potoczą losy tej dwójki. A ostatni rozdział to już była totalna porażka. Tak się po prostu nie robi.

         Podsumowując – sama fabuła i pomysł bardzo mi się podobał. Jednak całość wypada po prostu średnio. Nie rozumiem też dlaczego w książkowym świecie ta książka wzbudza taki szacunek i pozytywne emocje.

Początek: 5 gwiazdek

Fabuła: 4,75 gwiazdki

Koniec: 2,75 gwiazdki

 

Świat przedstawiony: 4 gwiazdki

Bohaterowie (wykreowanie):

główni: 3,5 gwiazdki

dalsi: 2,5 gwiazdki

Bohaterowie (przywiązanie):

główni: 3,75 gwiazdki

dalsi: 2 gwiazdki

 

Język: 4 gwiazdki

Sposób pisania: 4,75 gwiazdki

 

Końcowy wynik: 7,4 gwiazdki