17 maja 2020

„Najdziksze serca”, James Oliver Curwood


         Na pierwszy ogień pójdzie najgorsza pozycja. Są to „Najdziksze serca” Jamesa Olivera Curwooda. Bardzo prawdopodobne, że jest to jakiś klasy, szczerze nie wiem. Wiem, że miała to być powieść przygodowa. Właśnie miała, najprawdopodobniej jest to moje pierwsze spotkanie z tym gatunkiem w czystej postaci, jednak moim zdaniem to nie była powieść przygodowa, trudno mi powiedzieć co to było, może kryminał, albo powieść obyczajowa.
Tytuł i autor: „Najdziksze serca”, James Olivera Curwood
Gatunek: powieść przygodowa
Ilość stron: 185
Data: 03.02-0.7.02.2020 r.
ISBN brak
Wydawnictwo: Iskry
        Moja opinia: 4,4 gwiazdki

         Scenerią tej książki jest Daleka Północ. Autor opowiada o życiu policjanta, który strzegąc prawa, walczy o przetrwanie siebie i swojego kompana w straszliwych warunkach polarnej zimy. Pewnego dnia wyrusza w drogę po lekarstwo i spotyka piękną kobietę.
Co ciekawe jak na najgorszą pozycje zaczyna się bardzo dobrze. Od razu mamy podane miejsce akcji i parę informacji o Mac Veighu. Z Każdymi kolejnymi stronami dowiadujemy się coraz więcej i poznajemy jego chorego przyjaciela. Wyjdę teraz na nie zdecydowaną, ale przeglądam dalej moją książkę i doszłam do wniosku, że akcja toczy się za szybko. Już w drugim rozdziale pojawia się tajemnicza Izabel, która będzie nam towarzyszyć przez większość książki. Swój drogą z każdym kolejnym rozdziałem jest coraz dziwniej. Autor tworzy niestworzone historie o kobiecie i jej rzekomo nie żyjącym mężu, który swoją drogą był mordercą, którego tropił Veigh. Curwood w tym momencie dochodzi do wniosku, że taka informacja nam wystarczy i nie mówi nam nic więcej oprócz imienia, Scottie Dean. Reszta informacji to domysły głównego bohatera i w dużej mierze nasze.
Będę szczera kompletnie nie wiem jak napisać to co się dalej wydarzyło tak, żeby rozrysować minusy, ale nie opisać fabuły. Nie świadczy to za do dobrze o książce, o mnie w sumie też. Już kompletnie zapomniałam jak to było pisać, ale to nie ważne. Chodzi o to, że jak o Veighu wiemy wszystko tak o reszcie bohaterów nic, przy czym autor zaskakuje nas coraz to nowszymi i dziwniejszymi faktami. Wydaję mi się, że każdy rozdział to jeden z pomysłów na książkę. Niby jest początek, rozwinięcie i zakończenie, ale mało co się łączy zresztą. Naprawdę nie wiem co mogę napisać. Zakończenie też jest dla mnie jedną wielką zagadką, niby mamy koniec, ale to co się dzieje nie jest w ogóle możliwe.
Jest jednak coś co mogę poruszyć. Mianowicie porzucenie chorego przyjaciela. Główny bohater musi pojechać szukać leku dla swojego współlokatora, dlatego zostawia go samego. Oczywiści rozumiem to, jest to logiczne. Ale czemu zostawia go umierającego z gorączką na parę miesięcy i przeżywa przygody z Izabelą. Co za przyjaciel zostawił by swojego kompana na tak długo. Dobrze, wiem, są różni ludzie, ale w takim razie czemu tamten nie umarł. Z tego co mi wiadomo z 40 st. utrzymującą się gorączką bez pomocy lekarskiej człowiek długo nie pożyje.
Jest chyba tylko jedna rzecz, która mi się podobała w pełni w tej książce. Opisy przyrody, były dokładne, ale nie za długie i idealnie w komponowane w treść. Naprawdę ładnie i realistycznie była opisana natura budząca się do życia wiosną.  
Właściwie mogę podsumować tą książkę dwoma słowami – wielka zagadka i tyle wystarczy. Mam jeszcze jedną książkę tego autora, ale wątpię, żebym po nią sięgnęła po tak wielkim rozczarowaniu.

Początek: 2,5 gwiazdki
Fabuła: 1 gwiazdka
Koniec: 2 gwiazdki

Świat przedstawiony: 4,5 gwiazdki
Bohaterowie (wykreowanie):
główni: 4 gwiazdki
dalsi: 1,5 gwiazdki
Bohaterowie (przywiązanie):
główni: 0 gwiazdki
dalsi: 0 gwiazdki

Język: 3 gwiazdek
Sposób pisania: 3,5 gwiazdek

Końcowy wynik: 4,4 gwiazdki

4 komentarze:

  1. Masz rację, zasięgnęłam fachowej opinii (czyt. spytałam się mamy) i z taką gorączką, która sama w sobie jest objawem, więc są tu zapewne jakieś inne dolegliwości, człowiek raczej nie jest w stanie normalnie funkcjonować i jeśli nie zabiłoby go wcześniej coś innego, to najzwyczajniej w świecie wykitowałby z powodu odwodnienia. No cóż po takiej recenzji raczej nie sięgnę po tę pozycję, choć wcześniej pewnie też bym tego nie zrobiła i takk do pewnego stopnia jest to klasyk (bądź - zabawne słowo trochę jak krzywy łabądź, który tak naprawdę jest łabędziem, a to nie ma sensu - tak mi się wydaje po przeszukaniu przez chwilę internetu)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hugh, rozpisałam się, to znaczy że tęskniłam <3

      Usuń
    2. Co ciekawe on potem jeszcze się zajmował psem (ten chory, tak nadal z gorączką). Ja też się stęskniłam <3 (ja nie umiem zrobić takiego ładnego serduszka

      Usuń