27 stycznia 2021

"Gwiazda szeryfa" Alekasandry Borowiec punktem wyjścia do dyskusji o poleskiej literaturze

           W literaturze polskiej są dwa motywy, które bardzo często się powtarzają. Są to motyw wojny sfabularyzowanej bardziej lub wcale, którego szczególnie się wystrzegam, po prostu za nim nie przepadam, nie czerpię przyjemności z czytania o tym, oraz motyw fantastyki oczywiście mowa tu o wierzeniach słowiańskich. Jak ten drugi wątek brzmi ciekawie, kiedyś go nawet lubiłam, tak ostatnio jest straszny wysyp takich książek. Mam też wrażenie, że autorzy niekoniecznie dobrze zabierają się za nasze rodzime wierzenia. Są one moim zdaniem zbyt upraszczane. Dlatego rzadko zdarza mi się sięgać po naszych ojczystych pisarzy.

Tytuł i autor: „Gwiazda szeryfa”, Aleksandra Borowiec

Gatunek: kryminał

Ilość stron: 656

Data: 26. - 28.12.2020 r.

ISBN brak

Wydawnictwo: Zysk i Sk-a

 

          W takim razie możecie się zastanawiać, czemu właściwie sięgnęłam po „Gwiazdę szeryfa”, w końcu akacja dzieję się zaraz powojnie, więc klimat, którego nie lubisz będzie oczywisty w tej książce. Już śpieszę z wytłumaczeniem; pisałam z moją koleżanką artykuł na temat promocji czytelnictwa w Internecie, szczególnie jak debiutanci za jego pomocą pozyskują czytelników. Kiedy właśnie szukałyśmy takiego pisarza Kamila dowiedziała się o Aleksandrze Borowiec, która swoją drogą trochę nam o tym opowiedziała. Tak właśnie natknęłam się na jej książkę i po całkiem dobrych ocenach postanowiłam sprawdzić jej twórczość. Jak zawsze rozpisuje się już we wstępie…

          Na szczęście w tej historii, powinnam chyba zaznaczyć jeszcze, że to kryminał, nie było aż tak dużo tej wojny, ale dało się wyczuć widmo i strach mieszkańców Olsztynka, wtedy jeszcze wsi. Zaznaczam małą wielkość miejsca akcji, ponieważ wpłynęło to bardzo na język jakim porozumiewali się mieszkańcy. Oczywiście była to gwara, która nadawała charakter, ale często też utrudniała zrozumienie. Przy okazji wspomnę tutaj, że to w jaki sposób autorka opisywała ruiny przedwojennych kamienic, zniszczone ulice i miejsce kultury jest niesamowite. Pani Borowiec zdecydowanie ma dar do poetyckich słów. Tylko niestety czasem były one nie na miejscu. Z pewnością to one uprzyjemniły mi czytanie o Polsce po wojnie, jednak często gryzły się z wulgarnym językiem bohaterów, brutalnymi morderstwami i ogólnym zamysłem kryminału.

          Tutaj znowu na kreacje bohaterów, bardzo wpłynął styl pisania autorki. Owszem dzięki temu właściwie na wylot znamy naszych milicjantów, rodziny ofiary i właściwe wszystkich mieszkańców wsi. Ale czy na pewno jest to konieczne.

Te dwie rzeczy zajmują tyle stron. Ta książka ma 656 stron, a moim zdaniem można by ją spokojnie skrócić o 200 stron. Momentami to wszystko jest przydługie i bardzo męczące, te wszystkie opisy, specyficzny język.

          Przechodząc dalej do wątku wojennego. Tak na dobrą sprawę to on nic nie wnosi do treści tej książki. Równie dobrze wszystkie te zbrodnie mogły zadziać się na Księżycu. To właśnie ukazuje upartość polskich autorów co do tego motywu. Jasne, jest to część naszej historii i to bardzo ciężkiej. Miała ona na nas ogromy wpływ i nas ukształtowała. Mimo to nadal nie rozumiem czemu tak kurczowo trzymamy się tego tematu. Przez to staje się o nudny i oklepany. Oczywiście jest możliwość, że Aleksandra Borowiec po prostu pasjonuje się tym i bardzo chciała, żeby to było tło jej powieści. Nie wypadło ono źle, moja wypowiedź nie ma na celu skrytykowania tej kreacji.  To co ja tutaj piszę to są jedynie jakieś moje przemyślenia nt. literatury polskiej.

          Drugi wątek, który tutaj poruszę będzie spojlerem, więc jeśli chcesz przeczytać „Gwiazdę Szeryfa”, to przewiń o jeden akapitów.

          Końcówka książki chyba była tym co mnie najbardziej rozczarowało. Niby gdzieś tak od połowy książki przeczuwałam, że to zmierza w stronę fantastki. Jednak miałam nadzieję, że autorka poprowadzi tę historię w pełni realistyczny sposób. Niestety musiały się też już w ostatnim rozdziale pojawić wierzenia słowiańskie. Jak widać ta książka jest kwintesencją polskości ;-)). O tym jak autorka sprawdza się w tym wątku za dużo nie mogę powiedzieć, bo póki co nie było go wiele. Było za to otwarte zakończenie, więc mogę się założyć, że prędzej czy później ukarzę się drugi tom i wtedy może dowiemy się jak radzi sobie z fantastyką. Powiem tak, jeśli autorka zrezygnuje z kryminalnej części to możeeee nawet go przeczytam, głównie dlatego, że dla mnie ten kryminał był za mało trzymający w napięciu i ciekawy. Jednak moim zdaniem Pani Borowiec ewidentnie powinna zmienić gatunek. Chętnie sięgnęłabym po jakąś jej książkę literatury pięknej.

          Nie będę gwiazdkować „Gwiazdy szeryfa”, ponieważ ten wpis miał charakter czystko pogadankowy. Nie chcę jeszcze odnosić się do recenzenckich kwestii, ponieważ ten post byłby jeszcze dłuższy, za dużo jest tutaj rzeczy, które można by na dwa sposób ocenić.

20 stycznia 2021

Miesiąc z "Królem kruków" Maggie Stievfater

         Z powodu zbliżającej się premiery (24.02) „Wezwij sokoła”, Maggie Stiefvater, pierwszego tomu trylogii „Śniący”, która jest luźno powiązana z serią „Król kruków”, postanowiłam zrobić miesiąc z tą pierwszą serią. Dla mnie to będzie reread (ponowne czytanie), ale może część z Was dzięki temu poznać twórczość tej autorki. Poniżej znajdziecie kalendarz, kiedy co czytamy, oczywiście możecie zacząć już dziś. To jest tylko pogląd, żeby zdążyć ze wszystkimi czterema częściami i mieć parę dni zapasu.

poniedziałek

wtorek

środa

czwartek

piątek

sobota

niedziela

25 START

„Król kruków”

26

„Król kruków”

27

„Król kruków”

28

„Król kruków”

29

„Król kruków”

 

30

„Król kruków”

31

„Król kruków”

1

„Złodziej snów”

2

„Złodziej snów”

3

„Złodziej snów”

4

„Złodziej snów”

5

„Złodziej snów”

6

„Złodziej snów”

7

„Złodziej snów”

8

“Wiedźma z lustra”

9

“Wiedźma z lustra”

10

“Wiedźma z lustra”

11

“Wiedźma z lustra”

12

“Wiedźma z lustra”

13

“Wiedźma z lustra”

14

“Wiedźma z lustra”

15

„Przebudzenia króla”

16

„Przebudzenia króla”

17

„Przebudzenia króla”

 

18

„Przebudzenia króla”

19

„Przebudzenia króla”

20

„Przebudzenia króla”

21

„Przebudzenia króla”

22

23

24 KONIEC

premiera „Wezwij sokoła”

 

 

18 stycznia 2021

"Dobre żony", wizualnie

           Uwaga, ważna informacja! 

               Ten post będzie ostatnim takiego typu. Postanowiłam, że kolejne oceny wizualne będą pojawiać się na koniec/ początek nowego mieniąca. Dzięki temu będziecie wiedzieć co dokładnie przeczytałam, coś w stylu takiego podsumowanie, ale skupionego na wyglądzie. Stwierdziłam, że takie wpisy po każdej książce nie mają sensu, zazwyczaj były krótkie i nic nowego nie wnosiły, ale nie chciałam rezygnować z tego pomysłu, dlatego teraz tak to będzie wyglądało. Oczywiście jeśli uznam, że o jakimś wydaniu trzeba powiedzieć wcześniej, bo jest tak niesamowite, że napiszę cały długi post, to wtedy na pewno pojawi się tak jak dawniej, czyli po recenzji treści tej książki.

            Oh, jak ja uwielbiam wydania ilustrowane książek. Niby „narzucają” nam one wygląd postaci, ale to jest przecież tylko drobna sugestia, a te stare ryciny, ta jak jest w przypadku „Dobrych żon”, dodają charakteru książce. Co więcej często takie wydania mają też ładniejsze okładki.

           Może akurat w tym przypadku nie ma jakiejś dużej różnicy w urodziwości oprawy. Jest dosyć podobna do „Małych kobietek”, co akurat jest dużym plusem. Kolorystyka obu części jest zachowana taka sama, jest tylko różna ilość danego odcienia. Ten tom jest czarny, w przeciwieństwie o pierwszego. Od razu mam skojarzenia ze stawaniem się dorosłą kobietą (czerń) i wychodzenie z beztroskich lat dzieciństwa (róż). W końcu właśnie w „Dobrych żonach” córki Marchów wkraczają w dojrzały wiek.

          Wielkim minusem tych wydań jest materiał, z które zrobione są te okładki. Podobny problem miałam z „Językiem cierni” Leigh Bardugo. Niby książa jest solidna, bo ta oprawa jest zdecydowanie twarda. Jednak a wierzchu jest taki jakby papier, który bardzo łatwo się ściera. Na „Małych kobietkach” nie zauważyłam takich zmian. Możliwe, że to przez jasny kolor i nawet jak coś tam się zdarło, to się wtopiło. Bo jednak je częściej nosiłam w plecaku i bardziej były używane. Z kolei „Dobre żony” tylko odkładałam co rusz na półkę. Pewnie uważacie, że przesadzam, ale nienawidzę jak moje książki noszą nawet małe rysy użytku.

          Wracając do plusów, to jest też wkleja w takie same winno roślinne wzory i oczywiście nie mogło też zabraknąć domku rodziny Marchów. O ilustracjach wspominałam już na początku.

Przód okładki: 4,5 gwiazdki

Tył okładki: 4,5 gwiazdki

 

Dopasowanie tekstu: 4 gwiazdki

Ilustracje wewnątrz: 5 gwiazdek

 

Całokształt: 4,5 gwiazdki

Suma: 4,5 gwiazdki

16 stycznia 2021

Noworoczny bookhaul

           Przychodzą takie dni, że trzeba napisać typowo post służący pochwaleniu się tym co udało się w ostatnich dniach kupić. Najbardziej cieszę się z tych pięknych wydań klasyków.

          Pewnie najpierw zabiorę się za „Krainę nocy”, Melissy Albert i „Ruchomy zamek Hauru”, a dopiero później za trudniejszą lekturę, ale oby równie przyjemną. Ktoś z Was czytał „Wichrowe Wzgórza”, albo „Dumę i uprzedzeni”?

„Kraina nocy”

Melissa Albert ponownie przenosi czytelników do świata pełnego mroku; "Kraina nocy" to kontynuacja „Hazel Wood”. Autorka prezentuje współczesny Nowy Jork, który obserwujemy w tle wydarzeń. Z dbałością o drobiazgi opisuje jego realny charakter, malując równocześnie niezwykły obraz baśniowych krain. Waleczni Finch i Alice pozbawieni kontaktu ze sobą, muszą rozwiązać tę samą kryminalną zagadkę. Nie poddają się nawet w obliczu nadchodzącego końca świata.

 

„Ruchomy zamek Hauru”

Młoda Sophie Kapeluszniczka, z krainy zwaną Ingarią, przykuwa niechcianą uwagę czarownicy i zostaje zamieniona w staruszkę… Decydując, że nie ma nic do stracenia, wyrusza do ruchomego zamku czarodzieja Hauru, który podobno zjada dusze młodych dziewcząt. W zamku Sophie spotyka Michaela, ucznia Hauru, oraz Kalcyfera, demona ognia, z którym zawiera pewien pakt.

 

„Duma i uprzedzenie”

Rzecz dzieje się na angielskiej prowincji na przełomie XVIII i XIX wieku. Niezbyt zamożni państwo Bennetowie mają nie lada kłopot – nadeszła pora, by wydać za mąż ich pięć dorosłych córek. Sęk w tym, że niełatwo jest znaleźć odpowiedniego męża na prowincji. Pojawia się jednak iskierka nadziei, bo oto posiadłość po sąsiedzku postanawia dzierżawić pewien młody człowiek, przystojny i bogaty.

 

„Wichrowe Wzgórza”

Historia tragicznej miłości i zemsty osnuta na tle dziejów trzech pokoleń dwóch ziemiańskich rodzin, opowieść, której scenerię stanowią tajemnicze i urzekające wrzosowiska północnej Anglii

13 stycznia 2021

"Dobre żony", Louisa May Alcott

             Po „Dore żony” miałam sięgnąć już jakiś czas temu, ale jakoś tak się złożyło, że była to jedna z ostatnich książek, które przeczytałam w 2020 r.

Tytuł i autor: „Dobre żony", Louisa May Alcott

Gatunek: literatura kobieca klasyczna

Ilość stron: 600

Data: 22. - 23.12.2020 r.

ISBN 978-83-7779-597-2

Wydawnictwo: MG

Moja ocena: 7,5 gwiazdki.

Upływ czasu sprawił, że dziewczęta zaczęły wkraczać w świat dorosłych, dla młodych kobiet wiąże się to z nauką prowadzenia gospodarstwa domowego, poznawanie swoich drugich połówek, co nie zawsze jest tak łatwe, jakby mogło się wydawać. Meg, Jo, Beth i Amy mogą zawsze liczyć na siebie, swoich rodziców i przyjaciół.

Ta część jest nieco inna niż pierwsza, długo się zastanawiałam czy jestem pewna swojej oceny. Ponieważ ta część podobała mi się mniej i mam do niej odczucia między neutrale, a negatywne (?).

„Małe kobietki” przepełniały morały, ale wiele w niej było uroku i ciepła. Właściwie z każdego rozdziału można było wynieść jakąś naukę. Jednak właśnie ta rodzinna atmosfera robiła cały klimat i sprawiała, że chciało się czytać tę książkę. Natomiast tutaj mi tego zabrakło, szczególnie niepowtarzalnej więzi pomiędzy siostrami. Zdaje sobie sprawę, że każda z nich poszła swoją drogą, spełniała swoje marzenia, zakłada własną rodzinę, ale tak często były same i tak jakby o sobie zapominały. Do tego mam wrażenie, że jest tu dużo mniej akcji, momentami ta sielanka robiła się nudna. Chociaż były też kłótnie i rozterki miłosne, ale to już nie to samo. Brakowało mi też przemyśleń godnych zapamiętania.

Sami bohaterowie też przeszli ogromną przemianę. W moim odczuciu odbyła się ona za szybko i była zbyt gwałtowna. Najbardziej dało się to odczuć w postaci Lauriego, który stał się niemal zupełnie innym człowiekiem niż był w "Małych kobietkach". Taka zmiana wydaje mi się zdecydowanie nienaturalna i nieprzemyślana. Na szczęście córki Marchów zachowały swoje poglądy. Meg nadal była najbardziej poważa, Jo niechętna do małżeństwa i roztrzepana, Beth potulna i łagodna, a Amy szykowna, wytworna dama marząca o życiu w wielkim świecie jako artystka.

Właściwie tutaj mogłabym zakończyć moją recenzję. W moim odczuciu „Dobre żony” były gorszą częścią, ale nie złą. Z pewnością wiele się zmieniło, ale nie wszystko na gorsze. Tutaj był też trochę inny styl pisania. Kto czytał „Małe kobietki” wie o czym mówię, ten tak jakby narratorski sposób wtrącania czegoś do historii. W sumie główna różnica była taka, że było tego wiele mniej. W sumie nie brakowało mi tego, ale też odebrało to trochę niepowtarzalny styl Louis May Alcott.

Początek: 4,5 gwiazdki

Fabuła: 4 gwiazdki

Koniec:  4,5 gwiazdki

 

Świat przedstawiony: 4 gwiazdki

Bohaterowie (wykreowanie):

główni: 4,5 gwiazdki

dalsi: 3,5 gwiazdki

Bohaterowie (przywiązanie):

główni: 4,5 gwiazdki

dalsi: 3 gwiazdki

 

Język: 5 gwiazdek

Sposób pisania: 4 gwiazdki

 

Końcowy wynik: 7,5 gwiazdki

09 stycznia 2021

"Dziewiąty dom", wizualnie

         Mam wrażenie, że 2020 r. był obfity w okładki z wężowym motywem. Mnie zainteresował tylko „Dziewiąty dom” Leigh Bardugo. Ogólne nie uważam, że jest to najpiękniejsza książka jaką w ręku miałam. Jednak ma w obie coś takiego co zapada w pamięć.

          Co zabawne, chyba najbardziej w tym wydaniu podoba mi się materiał z jakiego została zrobiona okładka. Oczywiście jest twarda, ale chodzi mi też o taką dziwną miękkość. Żałuję, że nie umiem tego opisać.

          Kolejnym rozwiązaniem, które przypadło mi do gustu jest wpisanie autorki i tytułu w ciało węża. Całość też jest spójna tworzy ładą całość. Pojawiają się motywy, które się powtarzają, ale w różnych wydaniach. Jak, na przykład gad. Z tyłu też się pojawia, ale tym razem jest z przeźroczystej, błyszczącej folii, która ukazuje go, gdy światło padnie pod odpowiednim kątem. Jedyna monotoniczność, która mi się podoba, to powtarzająca rzymska liczba „IX”. Rozumiem to nawiązanie do tytułu, ale nie było ono potrzebne i z przodu, jak i z tyłu.

          Aby być szczerym muszę napisać, że nie wiem czemu akurat wąż i kwiaty. Nie ma to związku z treścią książki, ale z pewnością cieszy oko. Również bardzo ładnie prezentuje się na półce. Grzbiet także ma ten sam motyw, ale tym razem kolory zostały odwrócone, a wąż „wpełza” do liter tworzących słowo „dziewiąty”.

Przód okładki: 4,5 gwiazdki

Tył okładki: 5 gwiazdek

 

Dopasowanie tekstu: 5 gwiazdek

Ilustracje wewnątrz: brak

 

Całokształt: 4,5 gwiazdki

Suma: 4,5 gwiazdki

07 stycznia 2021

najgorsze książki i rozczarowania 2020 r.

  Na początku nie zakładałam, że będę dzielić się moimi najgorszymi książkami i rozczarowaniami. Nie widziałam sensu spisywania w jednym miejscu, według mnie, słabych pozycji. W końcu jak to się mówi; nie ważne co mówią ważne, że mówią, dlatego i tak zrobiłabym szum i nagłośniła te tytuły. Potem jednak stwierdziła, że w ten sposób mogę przecież zniechęcić do sięgnięcia po nie. Zachęciła mnie też do tego moja ostatnia klapa 2020 r. i zapewne o niej będzie tutaj najwięcej. Ogólnie nie ma ich stosukowo bardzo dużo, bo zazwyczaj udaje mi się trafić w mój gust. Z pewnością te przedstawione przeze mnie nie są szkodliwe, po prostu coś mi w nich nie pasowało.

Zaczynając od początku, w lutym przeczytałam „Najdziksze serca” Jamesa Olivera Curwooda. Było to moje pierwsze spotkanie z taką czystą powieścią przygodową. Niestety ta książka jak na razie zniechęciła mnie do sięgnięcia po kolejne z tego gatunku. Moim zdaniem miała ona pewne absurdy, miejscami była nudna, a jedyne co mnie się w miarę podobało to wątek romantyczny, a to chyba nie o to chodzi w literaturze przygodowej.

Gdzieś w lipcu zaczęłam "Dyskretny urok Fenet Branca" Jamesa Hamiltona – Patersona, ale porzuciłam ją już po pierwszych rozdziałach. Właściwie nigdy nie zdarza się, że zostawiam książki, ale to było straszne. Nie byłam wstanie czytać dalej tej komedii. Tam nic nie było śmieszne i niczego nie byłam się wstanie dowiedzieć o bohaterach. Chyba, że to co jedli…

„Przeklęte miasto”, Ellerego Queena z tego co pamiętam nie zaintrygowało mnie tak jak kryminał powinien. Bohaterowie byli płascy, przestrzeń nie wykreowana. Wszystko tak dosyć po łepkach napisane.

„Księga Kłamstw” Terri Terry napisała swoich bohaterów w bardzo dziecinny sposób, tak jakby ta książka była kierowana do mniej więcej 10-latków, ale pewne problemy z jakimi się ci bohaterowie zmagali były już pisane pod 13+ - latków. Dlatego nikt nie byłby zadowolony po przeczytaniu tej książki.

Oh, pamiętam, że w październiku z polecenia mojej polonistki przeczytałam całego „Fausta”. Jeśli interesują Was moje rozważania na temat wpływu języka jakim jest napisana historia na przyjemność z czytania, to kliknijcie tutaj. Ja napiszę tylko tyle, Pani naopowiadała mi o niesamowitych przygodach i „psikusach” jakie robił Faust z Mefistofelesem, a dostałam dosyć powolną akcje z mało zabawnymi żartami jakie robił główny bohater.

Z jednej strony chcę tutaj umieścić „Gwiazdę Szeryfa” z drugiej strony nie jestem pewna, ponieważ mniej więcej połowa, ¾ była całkiem niezłe. Może w takim razie póki co poczekam i w recenzji, która powinna pojawić się na końcu stycznia wyrażę swoją opinię.

To teraz pora zmierzyć się z tymi dwoma ostatnimi koszmarami, które wyszły spod pióra Gayle Forman. Przyznam, że romans to nie mój gatunek, miała tutaj się pojawić jeszcze jedna książka, ale doszłam do wniosku, że jedyny powód, dla którego mnie się nie podobała to właśnie gatunek.

Matko, bardzo Was przepraszam, ale nie wiem co się dzieje, że blogger ostatnio psuje jakość tych zdjęć.

Jednak „Zostań, jeśli kochasz” i „Wróć, jeśli pamiętasz” to już jest wyższa szkoła jazdy. Pierwsza część jeszcze jako tako miała sens, akcja przebiegała zgodnie z linią czasu, wszystko działo się po kolei. Problemem byli bohaterowie, którzy zostali uśmierceni zanim dobrze ich poznaliśmy, a zakończenie zamiast być ckliwe było tak słabo i nudo napisane.

            To i tak nic w porównaniu z drugą częścią, co do której mogę powiedzieć tylko jedną dobrą rzecz – rozbawi Was swoją żałosną historią do łez. Chociaż nie wiem czy to dobrze, że ckliwe historyjki o „(…) dającej wparcie rodzinie, przyjaźni, samotności i znajdowaniu swego miejsca na ziemi, o umiejętności godzenia się z przeszłością i przyjmowania tego, co nadchodzi, o potędze miłości i wyborach, których każdy z nas musi dokonać.” doprowadzają nas do śmiechu. Przy okazji, nie było nawet połowy z tego co obiecał opis wydawniczy. Był za to chaos, za szybka akcja, która miejscami nie mała sensu, brak dobrze wykreowanych bohaterów, którym dałoby się współczuć, no i śmiech, dużo śmiechu z głupoty fabuły i działań bohaterów.

05 stycznia 2021

"Dziewiąty dom", Leigh Bardugo

          W 2020 roku przeczytałam parę książek, o których nie udało mi się wspomnieć jeszcze wtedy. Pojawiały się plany związane ze świętami, ale w styczniu powinno mi się udać nadrobić wszystkie zaległości. Jedną z ich jest debiut w powieściach, podobno, dla dorosłych Leigh Bardugo. Jednak ja „Dziewiąty dom” określiłabym mianem New Adult. Czyli taka niby młodzieżówka, ale do odbiorcy coś koło 16+. Po prostu książka dla bardziej dojrzałego odbiorcy. Czasem ze względu na wątki, które są poruszane, ale też nierzadko występującą tam brutalność.

Tytuł i autor: „Dziewiąty dom", Leigh Bardugo

Gatunek: New Adult

Ilość stron: 468

Data: 16.-18.12.2020 r.

ISBN 978-83-66712-01-0

Wydawnictwo: MAG

Moja ocena: 8,5/10gwiazdek.

Ta książka opowiada o władzy, przywilejach, mrocznej magii i morderstwie pośród elity z Ivy League. Alex Stern to ostatnia dziewczyna, jaka mogłaby znaleźć się na pierwszym roku w Yale, prestiżowym uniwersytecie Ligi Bluszczowej. Rzuciła szkołę i jako jedyna przeżyła potworną, niewyjaśnioną zbrodnię, Yale może być dla niej nowym początkiem. Jednak darmowa nauka na jednym z najbardziej szanowanych uczelni wiąże się z pewnym haczykiem. Alex ma za zadanie monitorować tajemnicze poczynania tajnych stowarzyszeń w Yale, stowarzyszeń, z których wywodzi się wielu najsłynniejszych i najbardziej wpływowych ludzi świata.

Sięgając po „Dziewiąty dom” miałam nabudowane, przez samą siebie, ogromne wyobrażania i oczekiwania co do tej książki. Myślałam, że w końcu znalazłam coś idealnego dla siebie; połączenie kryminału, fantastyki, trochę poważniejszej młodzieżówki, do tego bohaterowie wykreowani przez Leigh Bardugo, całość w stylu Dark Academia (kojarzycie klisze ze „Stowarzyszenia umarłych poetów”). No i to przeświadczenie mnie zgubiło, ale po kolei.

Najgorszy chyba był początek. Już od razu byliśmy wrzuceni w wir wydarzeń. Tak naprawdę ledwo co można było się połapać co się dzieje. Alex znała wszystkich, mówiła tak oczywiste rzeczy, a my nie wiedzieliśmy nic. Można było się w tym pogubić, może nawet niektóry by się poddali. Jednak już po paru rozdziałach wszystko się układa i czytelnik dostosowuje się do rytmu, po mało zaczyna rozumieć i żyć w zgodzie z tym światem.

Główna bohaterka angażuje się w śledztwo, którego ofiarą padła młoda kobieta. Nie jest to zadanie łatwe, zwłaszcza że zleceniodawca naciska, żeby się do tego nie mieszać. Kiedy Alex jest już prawie gotowa posłuchać owego nakazu zostaje zaatakowana, ktoś najpewniej obawia się tego, czego już mogła się dowiedzieć, co przekonuje ją do rozwiązywania nadal sprawy.

Alex tak naprawdę jest jedną z dwóch głównych bohaterów i zdecydowanie jest tą mniej lubianą osobą. Z pewnością jest tajemnicza i nieoczywista, nie jest pyszna ani zuchwała. Swoją drogą, uwielbiam to jak Leigh Bardugo kreuje bohaterów i opisuje ich cechy charakterystyczne. Można by zrobić cały osobny wpis wypełniony cytatami. Mimo to jest coś w tej bohaterce coś takiego co mnie denerwuje. Darlinkton (czy tylko mi to imię kojarzy się z Darklingiem z innej serii tej samej autorki, czyżby brak pomysłu), drugi narrator, opowiadający nam o przeszłości w murach tej szkoły, który nie wiadomo gdzie zniknął, jest lepszym bohaterem. Przyznam, że na początku był niezbyt miły dla Galaxy (pełne imię dziewczyny, tak też się zdziwiłam), jednak potem stał się dla niej dobry i starał się jej pomóc odnaleźć się w nowej rzeczywistości. 

"Wtedy Alex się uśmiechnęła. To był przelotny uśmiech, mignięcie

dziewczyny, która się w niej czaiła – szczęśliwej, mniej nawiedzonej. Tak

właśnie działała magia. Odsłaniała serce tego, kim byłeś, zanim życie odebrało ci

wiarę w to, co możliwe. Oddawała świat, za jakim tęskniły wszystkie samotne

dzieci."

          Na początku, od razu po skończeniu, czułam, że było w tej książce za mało akcji, że powinno być jeszcze więcej intryg, tej całej magii i sposobu w jaki została zareklamowana ta pozycja. Lecz, w sumie już po paru godzinach i po byciu z tym co się zdarzyło, stwierdziłam, że jednak właśnie takie książki lubię. Trochę stonowane, ale nie do przesady. Jest i akcja, i chwila na ochłonięcie. Chociaż trzeba przyznać, że wydawnictwo potrafi zareklamować książkę, bo trochę przekoloryzowali cały opis, zapewne, żeby się lepiej sprzedawała.

Z tego co pamiętam to koło ostatnich 80 stron dostałam kulminacje tego wszystkiego na co czekałam. Szczególnie ostatnie dwa rozdziały wbiły mnie w fotel i teraz czekam z niecierpliwością na drugi tom.

Dlatego tak naprawdę z czasem okazało się, że jest to idealna książka dla mnie, myślę że wielu może się ona spodobać. Tylko nie stawiajcie tej książce nie wiadomo jakich wymagań, bo możliwe, że będziecie czuć pewien niedosyt. Na pewno ma ona pewne minusy, tak jak wszystkie książki. Nie spodoba się ona też każdemu, szczególnie jeśli nie lubi się wątku kryminalnego, ale jest warta uwagi.

Początek: 3,5 gwiazdki

Fabuła: 4,75 gwiazdki

Koniec: 5 gwiazdek

 

Świat przedstawiony: 5 gwiazdek

Bohaterowie (wykreowanie):

główni: 5 gwiazdek

dalsi: 4 gwiazdki

Bohaterowie (przywiązanie):

główni: 4,5 gwiazdki

dalsi: 3 gwiazdki

 

Język: 5 gwiazdki

Sposób pisania: 4,5 gwiazdek

 

Końcowy wynik: 8,5/10 gwiazdki

01 stycznia 2021

21 na 2021 r.

          Szczerze, nie jestem przekonana, że uda mi się wywiązać z tych planów czytelniczych na 2021 rok. Pewnie nawet nie będę tu zaglądać po dodaniu tego. Właśnie dlatego jestem ciekawa jak mi pójdzie i przy okazji chcę się tym z Wami podzielić. Aby nie musieć szukać nie wiadomo ilu książek i, żeby ten wpis nie był przydługi zmieszczę się w 21 pozycjach. Co i tak w sumie jest dosyć sporą liczbą… dlatego zrezygnuje z pisania opisów, dodam tylko parę słów o moich pobudkach.

Seria „Program”, Suzanne Young; przydałoby się w końcu przeczytać te dwa ostatnie tomy. W sumie zwlekałam z tym tak długo tylko dlatego, że ciągle nie ma ich wydanych po polsku i będę musiała po nie sięgać w oryginale.

„Winterwood”, Shea Ernshaw; kolejna pozycja wydana tylko po angielsku. Czytałam już „The Wicked Deep” tej autorki, dlatego po dobrych wspomnieniach liczę na kolejny sukces.

„Pupmpkinheads”, Rainbow Rowell; po tym roku chyba będę miała już w czytaniu po angielsku. Chociaż tyle, że to jest komiks, więc powinno pójść sprawniej.

Seria „Ania z Zielonego Wzgórza”, Lucy Maund Mongomery; w sumie nie wiem ile tomów mnie jeszcze czeka, ale chciałabym w tym roku zakończyć przygodę z Anią.

Saga „Kwiaty na poddaszu”, Virginia C. Andrews; nie lubię zostawiać niedokończonych serii i książek. Z resztą początek sagi był całkiem niezły.

Seria „Zbrodnia nie przystoi”, Stevens Robin; chciałabym też rzeczytać trochę literatury dziecięcej, w tym właśnie tą napoczętą serię krymianłów.

Seria „Małe kobietki”, Luis Malcot; mimo małego rozczarowania związanego z „Dobrymi żonami”, o czym będziecie mogli przeczytać za jakiś czas chcę brnąć w to dalej.

Aneta Jadowska i tutaj pojawia się imię i nazwisko autorki, ponieważ jeszcze do końca nie wiem od czego chcę zacząć, ale na pewno muszę zapoznać się z jej twórczością.

„Siedem śmierci Evelyn Hardcastle”, Turton Stuart; pamiętam jak parę lat temu było o niej głośno, więc postanowiłam w końcu sama się przekonać czy jest tak dobra.

„Zbłąkany syn”, Rainbow Rowell; kontynuacja „Nie poddawaj się” i kolejna książka tej samej autorki.

„Witchborn. Córka czarownicy”, Nicholas Bowling; nadrabiam zeszło roczne premiery.

„Pod taflą”, Louise O'Neill; bajkowy klimat i retellig, tym razem małej syreki.

„Te wiedźmy nie płoną”, Isabel Sterling; tę książkę najchętniej przeczytałabym w obu wersjach. Po angielsku ze względu na pieką okładkę, po polsku ze względu na chęć sprawdzenia tłumaczenia.

„Kraina nocy”, Melissa Albert; tak czekałam na kontynuacje „Hazel Wood”, a w rezultacie nie udało mi się po nią sięgnąć w 2020 r.

„Księgi zapomnianych żyć”, Bridget Collins; właściwie sama okładka przekonała mnie do przeczytania tej książki, ale trzeba przyznać, że opis też jest intrygujący.

„Ruchomy zamek Hauru”, Diana Wynne Jones; przydałoby się kiedy spełnić obietnice i przeczytać ulubioną książkę mojej przyjaciółki.

„Niezwykły świat Calpurni Tate”, Jacqueline Kelly; kolejna kontynuacja serii dla młodszych czytelników. Czy ja chcę nadrobić jakieś książki jeszcze ze swojego dzieciństwa, czy o co chodzi, że tak się ich tak namnożyło?

„Norra latin”, Sara Bergmark Elfgren; przypomniała mi o tej książce moja koleżanka i zdałam sobie sprawę, że opis jest podobny do „Nieodgadnionego”, który tak mi się podobał.

Grobowa cisza, żałobny zgiełk”, Yoko Ogawa; po pierwsze to jest książka autorki „Ukochanego równania profesora”, po drugie opis też jest interesuje i brzmi zupełnie inaczej niż ta pierwsza książka.

„Z deszczu pod rynnę”, „Kasa forsa, szmal”, Kerstin Gier; jedne z pierwszych książek mojej ukochanej autorki.

„Rok 1984”, Gorge Orwell; przydałoby się tutaj też trochę klasyki i literatury poważnej.

          Tak naprawdę dopiero tworząc ten TBR zorientowałam się ile na mnie czeka pozaczynanych serii, dobrych książek i tzw. zeszłorocznych premier. Dlatego o dziwo nie było łatwo wybrać tych 21 książek. Chciałabym, więc w tym roku zająć się głównie tymi starszymi wydaniami. Oprócz tego czytać jeszcze więcej nowych gatunków. Miałam to robić w 2020 roku, ale coś nie wychodziłam z strefy komfortu zbyt często.